Nie trzeba być jakimś skrajnym pesymistą, żeby przychylać się do takiej wizji przyszłości, w której roboty i sztuczna inteligencja wyprą ludzi w niemal każdym sektorze zawodowym. Spać spokojnie nie mogą nawet humaniści, bowiem co i rusz pojawiają się kolejne badania mówiące o tym, że już teraz przeciętny użytkownik internetu ma problem z poprawnym wskazaniem tekstu napisanego przez maszynę, a nie człowieka. Dziennikarstwo przyszłości, w dodatku pozbawione fake newsów, bo nie tworzone ludzką, subiektywną ręką, ma być w pełni skomputeryzowane, co rysuje emeryturę moją oraz moich kolegów i koleżanek w dość smutnych barwach. Na szczęście, partnerów tej niedoli nie będziemy musieli szukać daleko, bo na lodzie mogą zostać też influencerki, blogerki i szafiarki. Oszałamiającą karierę na Instagramie robi bowiem wygenerowana komputerowo od A do Z influencerka. Poznajcie panią Lil Miquelę, instagirl, która tak naprawdę nie istnieje.
Miquela ma 19 lat, mieszka w Los Angeles i ma brazylijsko-hiszpańskie pochodzenie. Jest aspirującą modelką i wokalistką, a jej konto na Instagramie śledzi już ponad pół miliona obserwatorów. Jest postacią wygenerowaną w całości przez komputer, ale nie przeszkadza jej to we współpracy z największymi markami, relacjonowaniu modowych eventów, a nawet… udzielaniu wywiadów. Ktoś powie, że świat na chuju stanął, ale tak NAPRAWDĘ, czy awatar jako internetowy słup reklamowy jest czymś nadzwyczajnie dziwnym w kontrze do armii sklonowanych #instagirls bez krzty charakteru i osobowości? Tym bardziej, że w obu tych przypadkach chodzi przecież przede wszystkim o pieniądze. – Nigdy nie byłam opłacana, żeby zakładać na siebie konkretne marki, ale coraz więcej firm wysyła mi swoje rzeczy. Staram się wspierać i oznaczać na zdjęciach marki, które bardzo lubię, szczególnie jeśli to młodzi i początkujący projektanci. Do tej pory nawiązywałam z nimi współpracę tylko po to, żeby tworzyć, więc monetyzacja moich działań byłaby świetnym kolejnym krokiem. Tworzenie kontentu jest bardzo czasochłonne, a nagranie mojej kreatywności pieniędzmi byłoby czymś wspaniałym – mówi (?!) bez ogródek w najnowszym wywiadzie dla Business of Fashion Miquel.
Ktoś może powiedzieć okej, niech sobie awatar reklamuje nawet najdroższe szmaty, ale nigdy nie zastąpi uśmiechniętej, PRAWDZIWEJ influencerki. Czy na pewno? Współprace z blogerkami i gwiazdami internetu to dla marek obecnie jedno z najwygodniejszych rozwiązań, bowiem ci nie dość, że najczęściej sami tworzą reklamowy kontent, to za pośrednictwem swoich kanałów na social mediach dociera on do setek tysięcy, a nawet milionów użytkowników. Instagramowe celebrytki inkasują za to grube hajsy, ale jeden z rankingów, na którego szczycie znalazła się Maffashion, pokazuje, że ekwiwalent reklamowy, który zapewnia blogerka jest niewspółmiernie wyższy do tego, ile rzeczywiście płaci się jej za sponsorowane posty. Stety albo niestety, dziewczyny (i chłopcy, choć tych jest zdecydowanie mniej) coraz częściej wychodzą daleko poza swoje pierwotne kompetencje i aspirują do bycia nie tylko sowicie opłacanym manekinem, chcą czegoś więcej – stają się celebrytkami, nieproszone otwierają usta i utwierdzają nas w przekonaniu, że na pozowaniu w ładnych ciuchach powinny w większości przypadków poprzestać. A to rodzi tylko kolejne problemy, bo nagle okazuje się, że nasza influencerka jest skończoną kretynką, nie potrafi złożyć prostego zdania, a bez dwudziestu trzech filtrów jej twarz to już nie dzieło Michała Anioła, a rozgotowany ziemniak z namalowanymi brwiami i ustami. No i kto chce reklamować się takim kimś? Ogromne zasięgi JESZCZE wynagradzają intelektualny niedostatek, ale i to nie będzie trwało wiecznie, co pokazał niedawny przykład sławnej internetowej pary, od której patologią śmierdziało od dawna, aż w końcu szambo boleśnie wylało. Pomyślcie, jak trzeba się zakopać w gównie, żeby nawet firma produkująca podróbki perfum zrywała z wami współpracę. No hit.
W tej sytuacji influencerki-awatary wydają się być doskonałą alternatywą. Nie popełnią gaf, nie palną nic durnego podczas transmisji live na insta, nie zmoczą się dotykając ręki Justina Biebera, a to co tak naprawdę liczyło się dla marek od początku czyli zasięgi i cyferki, wciąż będą się zgadzać. Czy ciuchy i kosmetyki naprawdę musi prezentować nam żywa, choć przepuszczona przez dziesięć aplikacji, osoba? W sklepach też podziwiamy ubrania na manekinach i nie zapowiada się, żeby w oknie na Marszałkowskiej nagle stanąć miała zamiast nich jakaś Little Munster. Ale za to na Instagramie czy jakiejkolwiek innej „appce przyszłości” może niebawem wyprzeć ją wygenerowana komputerowo nastolatka, na punkcie której oszaleje pół świata. I nikt za tą „prawdziwą” tęsknić nie będzie, bo prawda to ostatnia rzecz, którą karmią nas instastars…
przeraża mnie taka wizja przyszłości
ej a ktoś wie co z Dejin się dzieję? :D:D:D jestem mega ciekawa! Joł 😀
PS. Maff, która tak wysoko stoi w rankingach wg mnie jest naturalnie ładna i wydaje się być miła. Czar pryska jak otworzy usta i próbuje konwersacji 🙂 Czasem jej zazdroszczę tego wszystkiego… ale nie… na dłuższą metę chyba nie można być szczęśliwym będąc wszędzie ocenianym za wygląd?
OK, to co z Dejin? 😀
Cóż, lekko przerażająca wizja, ale równie przerażający jest obecny atak klonów. Może avatary będą mniej sztuczne/plastikowe i wizualnie bardziej różnorodne ??