Ewelina Lisowska: Byłam już w piwnicy i nie chcę tam wracać

0

Bez zbędnych wstępniaków – Ewelina Lisowska wydała właśnie swoją czwartą studyjną płytę i wpadła do Warszawy na mały promocyjny materiał. W całym tym szale spotkań, nagrań i wywiadów udało się usiąść na chwilę i spokojnie porozmawiać. Głównie o albumie „4”, bo Ewelina nie należy do rozmówców, którzy chcą specjalnie rozwodzić się nad kwestiami, które nie dotyczą muzyki. Zapraszam do lektury!
 

 
Słuchając „4” miałem wrażenie, że historia zatoczyła koło, bo dokładnie sześć lat temu wydałaś swoją debiutancką EP-kę, która też była bardzo popowa – szczególnie na tle twoich kolejnych wydawnictw. To było celowe zagranie?
 
Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że to było celowe, bo pierwotnie planowałam wydać zupełnie inny album, a w praniu wyszła „4”. Zaczęliśmy robić płytę z całym zespołem, mieliśmy już nawet jakąś połowę materiału, ale ja miałam takie ciśnienie, żeby coś wydać już, zaraz. Za długo mnie nie było i już nie mogłam doczekać się kolejnej premiery. Z kolei wytwórnia czekała i chciała usłyszeć cały album, a ten jeszcze nie był skończony, więc ciężko to było pogodzić. (śmiech) Jednocześnie cały czas pisałam do szuflady kolejne piosenki, już niezależnie od tego, co robiłam z zespołem i uznałam, że nie będę czekać aż skończymy krążek z nimi. To pewnie potrwałoby minimum do końca roku, szczególnie, że my lubimy sobie pogrzebać, coś cały czas zmieniać. Wzięłam więc sprawy w swoje ręce, przeszukałam cały swój komputer i znalazłam jakieś trzydzieści gotowych utworów. Wybrałam z nich dziesięć, zaniosłam do wytwórni i powiedziałam „ok, wybierzcie singiel”. (śmiech)
 
A któryś z tych utworów zrobionych z zespołem załapał się ostatecznie na album?
 
To może będzie zaskoczenie, ale jedynym utworem, który znalazł się na płycie, a który zrobiłam wspólnie z chłopakami, to… „T-shirt”. Graliśmy niezobowiązująco na próbie, bawiliśmy się dźwiękami i w ten sposób powstał kawałek, do którego wymyśliłam ironiczny i żartobliwy tekst. Chłopcy nie do końca wierzyli, że ja tak na poważnie, ale ta wersja z próby okazała się tą ostateczną.
 
Ale rozumiem, że do reszty jeszcze wrócisz i ujrzą kiedyś światło dzienne?
 
Na pewno! Napisaliśmy naprawdę spoko numery, które warto byłoby kiedyś wykorzystać. Nie stało się tak przy tej płycie, bo stwierdziłam, że nie chcę znów robić płyty pół na pół albo dwupłytowej, tak jak w przypadku „Ponad wszystko”. Chciałam, żeby ten krążek był spójny i wiedziałam, że jeśli będziemy promować go bardzo popowym singlem, to ten słuchacz, który chciałby trafić na utwory pokazujące moją inną wrażliwość, tutaj by ich nie znalazł. Szkoda by było, żeby przeszły niezauważone, więc należy im się ekspozycja w totalnie odrębnym projekcie. Natomiast „4” to ukłon w stronę tych fanów, którzy pokochali mnie na samym początku, właśnie w tej popowej wersji. Nigdy nie miałam aż tak popowej całej płyty, zazwyczaj to było tylko kilka numerów.
 
Często rozmawiam z artystami i wielu z nich przyznaje, że z uwagi na długi proces tworzenia, w momencie wydania płyty oni są z nią osłuchani i często są już w zupełnie innym „muzycznym” momencie swojego życia. Ty chyba wolisz szybsze tempo.
 
Ta płyta powstała błyskawicznie i bardzo mi się to podobało, bo rzeczywiście, lubię szybkie tempo pracy. Mam dużo energii, lubię działać, potrafię nie spać po nocach, żeby tylko dać z siebie wszystko i coś zrobić. To może nie jest do końca cecha typowego artysty, bo jak spojrzę na swoich chłopaków, to ten proces wygląda zupełnie inaczej. Wszystko się przeciąga, zastanawiają się, co tu zmieniać, a może ten riff, a może inny, może coś produkcyjnie inaczej podziałać… Po prostu uwielbiają grzebać! (śmiech) A ja lubię działać i nie marnować czasu na zastanawianie się, czy jeden decybel wyżej tutaj coś zmieni. Działam instynktownie i trzymam się tego momentu, w którym uznaję, że okej, to jest to!
 
Brzmienie nowej płyty jest kompletnie nie w twoim stylu, ale za to prowadzenie wokalu, charakterystyczne harmonie itp. to już jest totalnie Ewelina Lisowska jaką znamy. Pilnujesz mocno, żeby każdy utwór miał twój charakterystyczny sznyt?
 
Oczywiście! We wszystko muszę włożyć siebie i tak naprawdę na płycie jest tylko jeden utwór, „Most”, który ktoś mi przyniósł, ale… zmieniłam zwrotki, poprawiłam refren, dodałam bridge, więc ostatecznie to brzmi inaczej. Nie potrafię nie dołożyć swoich trzech groszy! Staram się dawać z siebie jak najwięcej i chcę, żeby to było moje.
 
Myślisz, że mogłabyś z tym krążkiem wyruszyć w trasę klubową? Bo jego brzmienie totalnie temu sprzyja.
 
Jak najbardziej, niczego nie wykluczam. Mam przygotowany specjalny set, z którym występuję w klubach. Zresztą, takich setów jest więcej, bo np. na otwartych koncertach gram z całym zespołem, akustyczne w okrojonym składzie i z innymi wersjami utworów… Nie lubię się ograniczać.
 
Sama piszesz teksty swoich piosenek i mam wrażenie, że one mówią o tobie dużo więcej niż kilkadziesiąt wywiadów.
 
Dużo czerpię ze swojego życia i własnych doświadczeń, szczególnie jeśli chodzi o sferę uczuciową, bo o tym najczęściej mam potrzebę pisać. Czasami piszę o tym, co się wydarzyło kiedyś, innym razem o tym co się dzieje aktualnie, a jeszcze innym… o przyszłości.
 
Fakt, że portale i gazety mogą potem zrobić z tymi tekstami coś na własny użytek, nie blokuje cię przed takim „uzewnętrznianiem” się w nich?
 
Kompletnie się nad tym nie zastanawiam. Mogą sobie dopisywać ideologie jak tylko im się podoba, bo ja nie pokazuję swojego życia i to mogą być, i najczęściej są, tylko domysły. Nie blokuje mnie to przed pisaniem osobistych tekstów i staram się w ogóle nie marnować swojej energii na czytanie tego, jak ktoś je potem interpretuje i jakie nagłówki mogą wygenerować.
 
Jak już wspominałem na początku, od twojego debiutu minęło sześć lat i to był od razu skok na głęboką wodę. Po X-Factorze szybko pojawiła się EP-ka, widzowie mieli wobec ciebie swoje oczekiwania i pomysł na ciebie, do tego dochodziła wytwórnia, jacyś ludzie, którzy pojawiali się po drodze ze złotymi radami… Ciężko było się z tego wszystkiego wyłączyć i robić po prostu swoje?
 
Tak naprawdę to nikt mi niczego nie narzucał, realizowałam od początku swoje pomysły. A trochę ich było, bo na pierwszą płytę czeka się całe życie, więc miałam sporo czasu… (śmiech) Polski show-biznes różni się mocno od amerykańskiego i tam rzeczywiście jest więcej osób, które siedzą i główkują nad tym, jak sprzedać danego artystę, co powinien śpiewać, jak wyglądać i tak dalej. U nas natomiast to się dzieje bardziej naturalnie i nigdy nie czułam żadnej presji, nie miałam też poczucia, że ktoś chce mnie na siłę zmienić.
 
Ale ilekroć rzucam okiem na komentarze na twoim Facebooku przy okazji premiery singli czy płyt, pojawiają się głosy, że powinnaś wrócić do korzeni czyli takiego garażowego, ostrego rocka.
 
Niektórzy już tak mocno zamknęli mnie w tej jednej szufladce, że czegokolwiek bym się nie dotknęła, to oni i tak będą wracać do tego jednego konkretnego pomysłu, który kiedyś na siebie miałem. Na szczęście, to jest jakaś niewielka grupka, a moi słuchacze, w większości, są otwarci na nowości i zmiany.
 
A czy takie opinie są w ogóle w stanie zasiać jakieś ziarno niepewności i sprawić,że na chwilę się zatrzymujesz i myślisz „kurczę, może jednak mają rację…”?
 
Wydaje mi się, że nie, ale to już bardziej wynika ze znajomości rynku. Wiem doskonale, że jeśli nagram totalnie rockową płytę, to nikt tego nie puści, nikt nie będzie chciał takiego krążka promować i w efekcie nikt tych piosenek nie usłyszy, więc nagrywanie dla zaspokojenia własnego ego mija się z celem. Byłam już w garażu i nie chciałabym do niego wracać.
 
Pamiętam nasz pierwszy wywiad, tuż po premierze twojej debiutanckiej płyty. Zarzekałaś się wtedy, że nie planujesz specjalnie lansować się w show-biznesie i to nie jest twój świat. Minęło kilka lat i twardo trzymasz się swojego postanowienia, choć zdarzył się flirt z telewizją czyli „Taniec z gwiazdami”.
 
„Taniec z gwiazdami” akurat potraktowałam jako wyzwanie, bo chciałam się nauczyć tańczyć, przełamać jakieś swoje bariery i to się udało. A co do ścianek to nie czuję, że muszę na nie chodzić i są mi potrzebne do wykonywania mojego zawodu. Jestem piosenkarką, a nie celebrytką i na tym się skupiam. Jeśli muzyka się obroni, to nie trzeba biegać po ściankach i nie wiem… promować butów. (śmiech)
 
Jak będą wyglądały dla Ciebie nadchodzące miesiące? Odpoczynek czy od razu wskakujesz w kolejny projekt?
 
Teraz pewnie zafunduję sobie krótki detoks i odpoczynek od tworzenia, choć to głupio brzmi, bo niby jak zrobić sobie od tego urlop? Nie wykluczam, że jeśli najdzie mnie wena i stworzę coś, czym będę chciała się pochwalić, to może i jeszcze w tym roku wypuszczę nowy singiel kompletnie niezwiązany z płytą. Kto wie?
 
Zobacz też: Ewelina Lisowska gra w „Nigdy, przenigdy!”
 

 

 

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here