Mijający rok jest wyjątkowo obfity w muzyczne powroty gwiazd, które w ostatnich latach postanowiły zafundować sobie przerwę. Wśród nich jest jedna z najpopularniejszych brytyjskich piosenkarek, Cheryl Cole. A w zasadzie Cheryl, bo gwiazda od jakiegoś czasu już nie posługuje się nazwiskiem pierwszego męża i występuje teraz tylko pod swoim imieniem. W życiu piosenkarki działo się ostatnio sporo – głośny związek z wokalistą One Direction, Liamem Paynem, narodziny ich dziecka i w końcu nieoczekiwane rozstanie latem tego roku.
Na szczęście, Cheryl nie zamierzała pogrążać się w smutku i od jakiegoś czasu pracuje nad materiałem na nową płytę. W sieci ukazał się właśnie teledysk do pierwszego singla zatytułowanego „Love Made Me Do It”, a uwagę fanów (i mediów) szybko zwrócił tekst utworu. Cheryl śpiewa m.in. „Oh my God, I’m such a sucker/I fall in love with every fucker”, co naturalnie wzbudziło sporo zainteresowania, a internet ma kilka swoich teorii na temat tego, o kim śpiewa wokalistka.
W poniedziałkowe przedpołudnie miałem niebywałą przyjemność i frajdę porozmawiać z Cheryl przez telefon i choć wywiady telefoniczne są, mówiąc delikatnie, specyficzne, tym razem naprawdę świetnie się bawiłem. Moja rozmówczyni chyba podzielała mój entuzjazm i na dowód tego pozwoliłem sobie zostawić w rozmowie fragment, w którym zwraca się do mnie po imieniu, słodko wymawiając je jako „Pietro”. Pozostaje mi tylko zaprosić do lektury!
grabari.pl: Od premiery twojej ostatniej płyty minęło sporo czasu. Stęskniłaś się za muzyką?
Cheryl: Tak! Minęły cztery lata, a to kawał czasu. Jestem na scenie od 2002 i jeszcze niedawno wydawało mi się, że to nie jest jakoś specjalnie długo, ale teraz, kiedy wróciłam po takiej przerwie, zdałam sobie sprawę, że robię to już od tylu lat! Sporo się zmieniło – do gry wszedł streaming, zmieniły się zasady, według których działają listy przebojów i mam wrażenie, że w ogóle cały rynek muzyczny jest po prostu inny niż w chwili wydania mojej poprzedniej płyty.
Stresowałaś się premierą nowego singla? „Love Made Me Do It” brzmi kompletnie inaczej od tego, co proponowałaś wcześniej.
Zdecydowanie chciałam, żeby ten kawałek był zupełnie inny od tego, co do tej pory nagrywałam i zależało mi na bardzo surowym, autentycznym brzmieniu. Wytwórnia nie była zaangażowana w proces jego tworzenia i przyniosłam go im dopiero w momencie, gdy był już skończony. Nie czułam żadnej presji podczas pracy nad tym singlem, więc tuż przed premierą byłam bardziej podekscytowana niż zestresowana, bo dałam z siebie wszystko i zrobiłam dokładnie to, na co miałam ochotę.
Czytałaś już komentarze pod teledyskiem, reakcje fanów? Śledzisz to w ogóle?
Interesują mnie tylko opinie moich fanów, nie zagłębiam się w jakieś hejterskie komentarze, bo to tylko nic nieznaczący szum. Ludziom, którzy są ze mną od początku i wspierają mnie od lat, utwór się podoba i to jest dla mnie najważniejsza informacja.
Tekst „Love Made Me Do It” wysyła bardzo zdecydowany komunikat i rozumiem, że chodziło też o to, żeby wyrzucić z siebie kilka spraw?
Oj, tak! Miałam też przy tym niezłą frajdę, bo nie ma w tym jakiegoś gniewu, raczej żartowanie i puszczanie oka do tego, co mnie spotkało w moim życiu uczuciowym. Mam wrażenie, że to taka piosenka, z którą wiele osób może się utożsamić i przypomnieć sobie swoje miłosne przygody, ale z uśmiechem – nawet te, które nie skończyły się dobrze.
Słowa piosenki zdążyły wywołać już sporo kontrowersji i wszyscy mają swoje typy odnośnie tego, o kim konkretnie w niej śpiewasz. Spodziewałaś się takiego zamieszania?
Przysięgam, że mogłabym zaśpiewać „Wlazł kotek na płotek”*, a ludzie też mieliby na ten temat sporo do powiedzenia i przypisywaliby temu milion różnych znaczeń, więc… (śmiech) Ten utwór nie jest o nikim konkretnym. Spodziewałam się tych wszystkich domysłów i artykułów, bo jestem w tym biznesie już od tylu lat, że po prostu przywykłam do tego, że media dopatrzą się drugiego dna nawet w tym, że założę koronkową sukienkę. Znowu – to nic nieznaczący szum.
No dobrze, mówisz, że utwór nie jest o nikim konkretnym, ale wiesz to ty, a co z twoimi eks? Nie wiem, zadzwoniłaś do któregoś z nich przed premierą i powiedziałaś „słuchaj, wychodzi mój nowy kawałek, tam będzie taki wers o sk******ach, ale chcę, żebyś wiedział, że to nie o tobie”?
Hmm…. nie! (śmiech) Nie wtajemniczałam nikogo, ale tylko dlatego, że tam, skąd pochodzę czyli w północnej części Anglii, słowo „fucker” w tym kontekście, w którym jest umieszczone w piosence, oznacza po prostu „faceta” czyli „Zakochuję się w każdym facecie” (oryg. „I fall in love with every fucker”). Nie nazywam więc konkretnie moich eks tym brzydkim słowem na s, choć może miałabym na to ochotę… (śmiech) To po prostu mój dialekt!
Czyli jeśli któryś z nich, słysząc utwór w radiu, pomyśli, że to nim, nie wyprowadzisz go z błędu?
Nie. (śmiech) I w ogóle w tym kawałku nie chodzi o nich, bardziej o mnie i o to, że nabijam się z tego, że jestem taką naiwniaczką i zakochuję się w każdym, kto stanie na mojej drodze.
No właśnie, bo „Love Made Me Do It” przedstawia cię jako beznadziejną romantyczkę, co bardzo mi się podoba, bo mam to samo, ale – i nie oczekuję tutaj konkretów i nazwisk – czy był taki moment, w którym zwątpiłaś trochę w miłość?
Szczerze, myślę, że wciąż mocno wierzę w miłość, natomiast czy były takie momenty, w którym ta moja wiara w nią była mocno zachwiana? Pewnie! Miłość jest tak skomplikowanym i złożonym uczuciem, że każde doświadczenie z nią jest inne – raz dzięki niej czujesz się królową świata, innym razem powoduje, że czujesz się strasznie i przeżywasz traumę. Ale na tym polega miłość, prawda? To prawdziwy roller coaster.
I to na dodatek taki w ciągłym ruchu! Dobrze, wróćmy do muzyki. Dostaliśmy singiel, co dalej? Album?
Tak jak mówiłam na początku, rynek mocno się zmienił i obecnie duży nacisk kładzie się na wypuszczanie kolejnych singli, bo ludzie chyba niespecjalnie są zainteresowani muzyką w takim całościowym kontekście, jakim jest album. Mam już wystarczająco dużo materiału, żeby go wydać, ale zapewne zanim się to stanie, wypuścimy kilka pojedynczych numerów.
Zahaczyłaś trochę o ten temat wcześniej – jesteś non stop oceniana, media i internauci rozpisują się o twoim życiu prywatnym, wyglądzie etc. Nauczyłaś się jakoś od tego odcinać, szczególnie teraz, w epoce social mediów?
Na początku mojej kariery nie było portali społecznościowych i wiodącą rolę odgrywały tradycyjne media czyli telewizja, kolorowe magazyny, gazety, a i tak czytałam o sobie czasami bardzo okrutne rzeczy. Dotyczące mojego wyglądu, tego w co się ubrałam, co powiedziałam, a co było potem wielokrotnie przekręcane. Byłam wtedy nastolatką i ciężko mi było zrozumieć, jak ktoś może być wobec mnie tak złośliwy i dlaczego w ten sposób o mnie pisze. Potem pojawiły się social media, gdzie każdy ma prawo się wypowiedzieć na jakikolwiek temat, bo przecież jest wolność słowa, ale niestety, niektórzy jej nadużywają. Przez te wszystkie lata nauczyłam się, że to po pierwsze – część mojej pracy i muszę jakoś z tym żyć. Po drugie – pamiętam o tym, że równie dużo jak tych złych, jest i wiele ciepłych słów, które docierają do mnie każdego dnia i to na nich się skupiam. A o reszcie po prostu zapominam.
Domyślam się, że bycie matką mocno pomaga w skupianiu się tylko na tym, co jest naprawdę ważne.
Dokładnie tak. Bycie mamą pozwala spojrzeć na wszystko z zupełnie innej perspektywy i nagle okazuje się, że niewiele z tych rzeczy ma naprawdę dla twojego życia znaczenie.
Myślisz, że macierzyństwo wpłynie jakoś na twoją pracę? Mam na myśli głównie tę logistyczną część.
Na logistykę na pewno, bo cały mój grafik tworzony jest z myślą o synku i on mocno się zmienił w porównaniu do czasów, gdy nie byłam mamą. Natomiast jeśli chodzi o ten aspekt zawodowy, to zmiana jest tak naprawdę nieznaczna. Chcę z nim spędzać jak najwięcej czasu i kiedy pracuję, dbam o to, żeby skończyć o takiej porze, żeby zdążyć położyć go do łóżka i choć czasami to wydaje się niewykonalne, udaje mi się. Teraz po prostu mój dzień jest o wiele dłuższy. Cały czas szukam idealnego rozwiązania!
Na płycie pojawi się jakaś kołysanka dla Beara? Ludzie chyba zawsze się tego spodziewają po mamach-piosenkarkach.
Spodziewają się, ale chyba tego nie chcą… (śmiech) A tak poważnie, moje piosenki docierają też do ludzi, którzy nie mają dzieci albo nie chcą być rodzicami, więc nie będę im forsować kołysanek. Szczególnie, że i tak śpiewam je bezpośrednio synkowi, a oni oczekują ode mnie hitów, do których będą mogli się wyszaleć i potańczyć.
Skoro o tanecznych piosenkach mowa – czy doczekamy się takich od ciebie przy tym projekcie? Bo do „Love Made Me Do It” można się trochę pobujać, ale nie jest to taka klasyczna, parkietowa Cheryl.
Ojjj, Pietro, poczekaj tylko, bo jest już w drodze! Jeden z utworów, który typujemy na kolejny singiel, jest bardzo energetyczny, ma mocny bit i zdecydowanie będzie można przy nim potańczyć!
Nie mogę cię o to nie zapytać, bo na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, że masz wśród fanów mnóstwo gejów. Jakie to uczucie być, nie boję się tego powiedzieć, ikoną gejów?
Cudowne! Już od początku istnienia Girls Aloud mieliśmy ogromną rzeszę tęczowych fanów, więc od zawsze starałyśmy się opowiadać za ich prawami. Fakt, że i wśród moich fanów jest tak dużo gejów sprawia, że jestem naprawdę szczęśliwa i dumna. Kocham to!
Kontynuując ten wątek – pamiętam, że kilka lat temu twój kolega z jury X-Factora, Louis Walsh, przebrał się za ciebie i poszedł na imprezę w pełnym dragu. Załóżmy, że odbywa się konkurs drag queens i jedna z nich ma przedstawiać Cheryl. Co powinna najbardziej zaakcentować?
Na pewno powinna mieć ogromną, przeogromną fryzurę i baaaardzo długie włosy – oczywiście nie na tyle długie, żeby przeszkadzały jej w trakcie występu. Do tego wielkie rzęsy, mocne smokey eye i, jeśli ma ochotę naprawdę przydragować (oryg. drag it up), to jakaś jaskrawa szminka. Ma wystąpić na mega wysokich obcasach i chcę zobaczyć wykopy, chcę zobaczyć death dropy**… Niech lepiej idzie na całość!
Musimy już kończyć, więc zapytam tylko – czego możemy ci życzyć na najbliższe tygodnie, miesiące?
Po prostu tego, żebym dalej czuła się szczęśliwa. To wszystko.
* w rozmowie Cheryl przywołała angielską rymowankę Humpty Dumpty Sat On A Wall, więc na potrzeby tłumaczenia i wydźwięku jej wypowiedzi, zastąpiłem to polskim odpowiednikiem
** death drop to figura taneczna drag queens, która dodaje dramatyzmu występowi i najczęściej polega na wyskoku i lądowaniu na parkiecie w szpagacie
