Mam nadzieję, że moim czytelnikom Emeli Sandé przedstawiać nie muszę. Brytyjska wokalistka w 2011 szturmem wdarła się do show-biznesu, a wszystko dzięki takim hitom jak m.in. „Heaven” czy „Next To Me”. Jej debiutancki album „Our Versions of Events” był soundtrackiem mojej wiosny w 2012, a szczególnie kawałek „Mountains”, który do tej pory gości na mojej playliście pt. „Jestem smutny i chcę być jeszcze bardziej”. W sieci ukazał się właśnie najnowszy singiel Emeli zatytułowany „Sparrow”. Czy to zwiastun kolejnej płyty? O tym przekonamy się już niebawem.
I to właśnie z okazji premiery „Sparrow” miałem ogromną przyjemność porozmawiać z artystką i – jak to w takich przypadkach często bywa – wprawdzie przez telefon i przez zaledwie kilka minut, ale i tak była to ogromna frajda. Nie przedłużając sztucznie wstępu, zapraszam do lektury!
grabari.pl: Jesteśmy w przededniu premiery twojego nowego singla „Sparrow”. Stresujesz się?
Emeli Sandé: Hmmm… nie, raczej nie… No dobrze, może trochę! (śmiech) Zawsze jest lekki stres, bo chcesz, żeby utwór spodobał się ludziom i został przez nich pozytywnie przyjęty. Przede wszystkim jednak jestem bardzo podekscytowana, że będą mogli w końcu usłyszeć ten kawałek, bo do tej pory to ja go słuchałam w kółko, starając się dopracować każdy najmniejszy szczegół, sporo czasu zajął nam też miks. Cieszę się, zarówno na premierę, jak i fakt, że będę mogła wykonać „Sparrow” na żywo.
Opowiedz trochę więcej o tym utworze. Bardzo podoba mi się w nim ten niemal żołnierski rytm, poczułem się trochę jak na defiladzie!
„Sparrow”, a szczególnie jego tekst, bardzo mocno definiuje moment, w którym obecnie jestem w swoim życiu czyli na etapie dużej pewności i wiary w siebie oraz ogromnego skupienia. Stąd też ten rytm w refrenie. Każde słowo jest dla mnie bardzo ważne i przy każdym odsłuchu czuję się niezwykle zainspirowana i zmotywowana do działania. Mam nadzieję, że inni również się w niej odnajdą i „Sparrow” podniesie ich na duchu.
Powiedziałaś, że dopieszczenie tego kawałka zajęło sporo czasu. Zastanawiam się, czy jeszcze w trakcie tworzenia, gdy dajesz komuś przedpremierowo do odsłuchu swoje nowe utwory, a ta osoba mówi „wiesz co, wszystko fajnie, ale zmieniłbym coś tutaj i tutaj”, to bierzesz takie sugestie do serca i rzeczywiście wprowadzasz poprawki?
Zazwyczaj nie. (śmiech) Oczywiście, szanuję opinie innych i zawsze świetnie poznać czyjś punkt widzenia, ale ostatecznie wszelkie decyzje należą do mnie i mojego producenta. Raczej nie przejmujemy się pojedynczymi uwagami, jeżeli się z nimi nie zgadzamy, bo to zaburzyłoby cały proces twórczy. No, chyba że doszłoby do takiej sytuacji, że jakaś konkretna uwaga dotycząca utworu stale by się powtarzała z ust różnych ludzi, ale nigdy mi się taka sytuacja nie zdarzyła. Wchodząc do studia z konkretnym pomysłem, trzeba się trochę odciąć od opinii napływających ze świata zewnętrznego, bo artysta musi być skupiony, nie zdezorientowany.
Powiedziałaś kiedyś, że starasz się, aby twoja twórczość miała społeczny, a czasami nawet polityczny wydźwięk. Sporo się teraz dzieje, zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i na świecie. Czy ostatnie wydarzenia znajdą swoje odbicie na twojej nowej płycie?
Oczywiście, ale w bardzo subtelny sposób. Nie lubię być dosłowna, wolę skupiać się na emocjach i to nimi opowiadać o pewnych zjawiskach i rzeczach, które obserwuję w otaczającym mnie świecie. A dzieje się bardzo dużo, bo z jednej strony mamy do czynienia z wieloma podziałami i rozłamami wśród ludzi, z drugiej zaś mam wrażenie, że nastaje powoli czas prawdy. Sporo osób przestaje milczeć, mówią głośno o tym co czują i co przeszli. Jako artystka uważam to za fantastyczne zjawisko i niezwykle pomocne, gdy ludzie nie boją się wyrażać siebie. W pewnym sensie na albumie śpiewam o tym wszystkim, ale nie opisując konkretnych sytuacji czy ludzi, bo chciałabym, żeby pole do interpretacji pozostawało dla słuchaczy otwarte.
Rozumiem zatem, że zgadzasz się z powiedzeniem, że muzyka łagodzi obyczaje? Że potrafi leczyć rany i wyciągnąć kogoś z dołka? Pytam cię nie tylko jako artystkę, ale też słuchaczkę.
Absolutnie! To właśnie był jeden z moich celów podczas nagrywania nowej płyty – żeby przypomnieć sobie jak wielką moc ma muzyka, szczególnie jak kojąca potrafi być w trudnym dla nas czasie. Mam wrażenie, że obecnie mocno skupiamy się na tym, żeby przy muzyce dobrze się bawić, tańczyć w klubach albo żeby towarzyszyła nam gdzieś po prostu jako tło. I nie ma w tym nic złego! Ale zapominamy jednocześnie, że ona ma te wszystkie wspaniałe właściwości, że potrafi uleczyć nawet najbardziej skrzywdzoną duszę. Chciałabym, żeby moja muzyka i teksty pełniły taką rolę – zdecydowanie spełniły ją dla mnie w trakcie tworzenia tego albumu. Nawet jak przypomnę sobie pracę w samym studiu, to mam wrażenie, że po napisaniu i zaśpiewaniu każdego utworu czułam się mocno pokrzepiona całym procesem.
A kto z innych artystów pełni u ciebie tę funkcję kojącą? Do kogo wracasz w cięższych chwilach?
Uwielbiam muzykę klasyczną, szczególnie te melodie, które poruszają we mnie wszystkie odpowiednie struny. Jest taki koncert Jacqueline du Pré, który włączam sobie za każdym razem, gdy chcę wydobyć z siebie bardzo konkretne emocje albo wręcz przeciwnie – zapomnieć o czymś, oddalić się od tego, co mnie trapi. Dodałabym do tego występ Whitney Houston z „All The Man That I Need”, który tak naprawdę oglądam minimum raz dziennie. (śmiech) Ona ma w swoim głosie coś takiego, co dopada mnie za każdym jednym razem, gdy jej słucham.
Jesteś jedną z tych osób, które będąc smutne, słuchają smutnych piosenek, żeby jeszcze bardziej się dobić? (śmiech)
(śmiech) Tak, czasami tak! Zazwyczaj idę w drugą stronę czyli gdy jestem smutna, słucham czegoś, co ma mnie rozweselić i kompletnie odwrócić mój nastrój do góry nogami. Ale czasami rzeczywiście, jest coś takiego, że człowiek włącza smutną muzykę, zapala świeczki, siada sobie z lampką wina i kontempluje w sobie tę melancholię. Staram się z tym nie przesadzać! (śmiech)
Muszę cię o nią zapytać, bo z tego co obserwuję, wywołuje na Wyspach dużo emocji i ciekaw jestem twojego zdania. Chodzi oczywiście o księżną Meghan, która ma bardzo burzliwą relację z brytyjskimi tabloidami. Też masz wrażenie, że jest ostatnio pod obstrzałem?
Masz rację, w ostatnich miesiącach mocno się na nią zasadzili i próbują wykopać coraz to nowsze rewelacje na jej temat. To niesprawiedliwe, ale niestety, tak działają media. W jednej chwili była bohaterką, by za moment sytuacja zupełnie się odwróciła. Życzyłabym sobie, żeby media stały się dla niej bardziej życzliwe i wspierające, szczególnie, że na samym początku gazety wręcz świętowały jej pojawienie się w rodzinie królewskiej i byłoby miło do tego wrócić. Meghan wprowadziła ze swoim pochodzeniem trochę różnorodności i należy to celebrować. Oby obecna sytuacja była tylko jakąś fazą, która minie. Choć z mediami nigdy nie wiadomo…
A jak Ty radzisz sobie z zainteresowaniem tabloidów? Nie jesteś może ich stałą bohaterką, ale były takie sytuacje w twoim życiu prywatnym, gdy twoje nazwisko przewijało się w kolumnach towarzyskich.
Tak jak mówisz, szczęśliwie nie doświadczyłam nigdy aż tak bardzo tej ciemnej strony mediów, choć zdarzało się, że czytałam o sobie rzeczy, które nie miały nic wspólnego z prawdą. Nauczyłam się wtedy, że trzeba to po prostu ignorować. Nie jest to łatwe, ale wykonalne.
Na koniec chciałem cię jeszcze dopytać o Polskę. W zeszłym roku grałaś koncert w Krakowie – podobało ci się na tyle, żeby jeszcze do nas wrócić?
Zdecydowanie! Koncert poszedł świetnie, a polscy fani dali z siebie wszystko. Naprawdę czułam, że docenili to, że w końcu udało mi się u was zagrać. To fajne uczucie, gdy przez wiele lat widzisz w sieci dużo komentarzy i wiadomości od polskich fanów, a potem możesz przed tymi ludźmi faktycznie wystąpić i wymienić się energią. Mam nadzieję, że to nie był ostatni raz!