MANNEI: Moja muzyka opowie o mnie. Nie będę robić sesji w cudzym domu

0

Sara Boruc weszła do show-biznesu z hukiem blisko cztery lata temu. Jeden z kolorowych magazynów zamieścił na swoich łamach rozkładówkę z jej zdjęciami z Instagrama i bloga,  na których prezentowała stylizacje złożone praktycznie z samych markowych ubrań i dodatków. „Partnerka Artura Boruca chwali się ciuchami za kilkaset tysięcy złotych” – krzyczały nagłówki, a portale i gazety same wykreowały sobie nową bohaterkę. Z tego ogromnego zainteresowania postanowiły skorzystać też telewizje i wkrótce potem Sara została prowadzącą „Shopping Queen”, w którym uczestniczki miały za zadanie skompletować w centrum handlowym dwie pełne stylizacje za 900 złotych. Sara w jednym z wywiadów powiedziała, że to niewielka kwota i już nikogo nie obchodziło, że chodzi o program, bo słowa poszły w świat i w sieci rozpętał się prawdziwy huragan. Miałem to szczęście poznać i porozmawiać z Sarą po raz pierwszy na chwilę przed tą całą zawieruchą – dokładnie cztery lata temu. Wszystko to, co czytałem o niej później, nijak miało się do osoby, którą poznałem i po ludzku polubiłem za uśmiech, luz i zero negatywnej aury. Stali czytelnicy mojego bloga wiedzą, że raczej unikam wywiadów z osobami, które popularność dostały niejako „w spadku”, ale tutaj robię świadomy wyjątek, bo uważam, że Sara zasługuje na szansę i drugi, czysty start w show-biznesie. Niedawno na rynku ukazał się jej debiutancki singiel „Łapię Tlen”, w drodze jest też płyta i o tym głównie jest nasza rozmowa, choć oczywiście nie tylko, ale o tym musicie się już przekonać sami. Miłej lektury!

Denerwowałaś się tą premierą? Bo masz spory bagaż wizerunkowy i sądząc po twojej aktywności w social mediach, obawiałaś się trochę tego, że ludzie będą oceniać Ciebie, a nie piosenkę. Ale z tego co czytam w sieci, jest dobrze!

Bardzo czekałam na ten moment, bo do chwili premiery znałam opinie moich najbliższych, które, choć dla mnie ważne, ciężko uznać za obiektywne. Jeśli ktoś cię kocha i wspiera, to wszystko co zrobisz, będzie im się podobało, nie oszukujmy się! (śmiech) Dlatego ten dzień premiery był dla mnie dość stresujący i taki hmmm.. sądny. Tym bardziej cieszy mnie to, że ludzie potrafili odkleić mój dotychczasowy wizerunek od tego utworu i po prostu ocenić go, tak jak każdą inna piosenkę, którą słyszą.

Czyli odetchnęłaś z ulgą?

Tak! Ten singiel to moja pierwsza muzyczna próba, którą wypuściłam w świat. Wcześniej ludzie, czytając jakieś doniesienia albo wywiady ze mną o tym, nie mieli żadnego punktu odniesienia, a ten utwór miał go zdefiniować i pokazać, jakie mniej więcej będzie zainteresowanie płytą. Gdyby się nie spodobał, to byłoby mi po ludzku przykro, bo pracowałam nad tym materiałem bardzo długo i włożyłam w to wiele serca. Po zakończeniu prac wiedziałam, że mi się podoba i to jest „moje”, ale to przecież nie jest gwarancją, że publiczność będzie podzielać moje odczucia. Zazwyczaj jest odwrotnie, więc byłam przygotowana na hejt, ale miło się zaskoczyłam!

Nawet Pudelek wyskrobał na temat tego singla kilka miłych słów, a to coś znaczy.

To jest już w ogóle nieprawdopodobne. I chyba niewiarygodne nie tylko dla mnie, bo widziałam komentarze, które zarzucają mi, że im zapłaciłam za ten pochlebny artykuł. (śmiech) Zadzwoniła do mnie moja product menadżerka, Paula, i mówi: „Sara, wejdź na Pudelka!”. A obiecałam sobie, że nie będę wchodzić na żadne portale plotkarskie, bo te pierwsze godziny po premierze singla przyniosły fajny wynik oglądalności, mnóstwo pozytywnych komentarzy i nie chciałam sobie psuć tego swojego małego święta, więc odpowiedziałam jej, że nie ma mowy. Kazała mi sobie zaufać i jednak kliknąć w ten link i co mogę powiedzieć, zrobiło mi się bardzo miło. Wiadomo, były w tym artykule jakieś małe uszczypliwości, ale gdyby nie one, to nigdy bym nie uwierzyła, że to naprawdę Pudelek! (śmiech) To mi pokazało, że, tak jak powiedziałeś, jest szansa na to, żeby ludzie oceniali utwór, a nie mój wizerunek w mediach.

Jest dla Ciebie ważne pokazanie ludziom, że muzyka i śpiewanie to twoja prawdziwa pasja, a nie tylko chwilowa zachcianka? Bo takie sugestie też już zdążyły się pojawić.

Oczywiście, tym bardziej, że mam koleżankę, która jest wokalistką i ma męża piłkarza, więc już zdążyły pojawiać się sugestie, że to może jakaś nowa moda wśród żon piłkarzy? Moją podkładką są tylko i aż epizody np. w postaci „Idola” sprzed kilkunastu lat, choć wszyscy moi bliscy wiedzą i pamiętają, że śpiewanie i realizowanie się w nim było od zawsze moim marzeniem i cichą pasją, którą w pewnym momencie musiałam odsunąć na drugi plan.

Musiałaś, bo…?

Krótko po „Idolu” zdałam maturę, poznałam swojego pierwszego partnera i w wieku 22 lat urodziłam pierwsze dziecko, więc w moim życiu nie było już miejsca na spełnianie swoich zachcianek. Mówię zachcianek, bo nie traktowałam wówczas śpiewania jako zawodu czy kariery, którą za wszelką cenę muszę zrobić, dlatego bez żalu poświęciłam się macierzyństwu. Teraz dzieci mam już odchowane i mogę sobie pozwolić na to, żeby znaleźć czas na swoje pasje i zrobić w końcu coś, o czym od zawsze marzyłam. I bardzo się z tego cieszę!

Singiel, nadchodząca płyta, to jest u ciebie takie otwarcie etapu pt. „to mój czas”? Artur powoli szykuje się do zawieszenia butów na kołku, to niejako robi miejsce dla ciebie, bo do tej pory wasze życie i plany były podporządkowane jego karierze.

Nie chcę też do końca tego tak nazywać, bo to pompowałoby jakieś ciśnienie i robiło wielkie nadzieje, a to często prowadzi do rozczarowań. Jestem bardzo pozytywną osobą i potrafię cieszyć się z małych rzeczy, niewiele też jest w stanie mnie z tego stanu wyprowadzić. Hejt też nie robi na mnie wrażenia, bo przecież wiem kim jestem. Mam dobre życie, wspaniałą rodzinę i jestem szczęśliwa. Taki jest też ten projekt – wynika z pasji i miłości, a nie wielkich ambicji i chęci osiągnięcia sukcesu, bo gdyby tak było, to to szczęście definiowaliby mi inni ludzie, a nie ja sama.

Myślisz, że ta płyta będziecjednorazową historią, spełnieniem tego marzenia i na tym poprzestaniesz czy może to pójdzie w bardziej poważną stronę – będą kolejne single, płyty etc.?

To wszystko poszło w bardziej poważnym kierunku w momencie, gdy zdecydowałam się podpisać umowę z Universalem. Bo zanim się to stało, praktycznie cała płyta była już nagrana i do studia wchodziłam z myślą, że zrobię sobie trochę ten krążek na pamiątkę. Żeby utrwalić to jak śpiewam dla moich dzieci i rodziny, szczególnie dla mojej mamy, która namawiała mnie do tego od dawna i podczas każdej rodzinnej uroczystości goniła mnie do mikrofonu. (śmiech) Z tego też powodu materiał powstawał dość długo, bo nigdzie mi się nie spieszyło, nie było żadnych deadlinów i oczekiwań kogoś wyżej. Po podpisaniu kontraktu z wytwórnią pojawiło się kilka sugestii, żeby dograć jeszcze coś bardziej komercyjnego, choć „Łapię tlen” to właśnie jeden z tych utworów, który powstał na samym początku. Nasza współpraca układa się dobrze, jesteśmy po premierze pierwszego singla, za jakiś czas ukaże się też płyta i będę już rozliczana jak każda inna wokalistka, która ma tutaj kontrakt, więc w tym sensie jest to już całkiem poważny projekt. Zobaczymy!

Wybacz, że będę przytaczać komentarze internautów, ale myślę, że to są takie dość uniwersalne pytania, które na pewno wiele osób sobie zadaje przy okazji tej premiery i które wynikają właśnie z tego medialnego bagażu, o którym wspominaliśmy wcześniej. Niektórzy wyobrażają sobie, że ktoś podsuwał ci pod nos piosenki, ty je nagrywałaś i i tyle cię widzieli w studiu. Jak wyglądała praca nad materiałem?

Bardzo personalnie. Wszystko jest bardzo moje i nawet jeśli powstawały utwory, które np. wytwórnia bardzo mocno chwaliła i chciała umieścić na krążku, a ja ich nie czułam i to nie był typ muzyki, której sama bym słuchała w samochodzie czy kładąc się do łóżka czyli tych momentach, kiedy najbardziej lubię jej słuchać, to je po prostu odrzucałam. Płyta jest bardzo sentymentalna, emocjonalna, uczuciowa… Taka jak ja. Nie pokazuję może tego za często, więc cieszę się, że będzie to mogła zrobić moja muzyka.

Próbowałaś swoich sił w pisaniu tekstów czy zostawiłaś to zawodowym tekściarzom?

Oczywiście! Na przykład tekst do „Łapię tlen” pisałam wspólnie z moją znajomą z Poznania, dla której to też był debiut w roli tekściarki, ale uznałyśmy, że wyszło nam na tyle dobrze, że nie będę go poprawiać z kimś innym. Jeśli chodzi o płytę to na 13 utworów w zasadzie połowa jest mojego autorstwa, a pozostałe powstały we współpracy z profesjonalnymi tekściarzami. Siadałam z tymi osobami, rozmawialiśmy o czym chciałabym, żeby był dany utwór, potem wprowadzałam jakieś delikatne zmiany i mimo, że nie będę widniała przy nich jako współautorka, to trochę się nią czuję. Bardzo chciałam, żeby każdy kawałek opowiadał jakąś konkretną historię.

Pierwszy singiel, tak jak zresztą pisałem ci na gorąco po premierze, przypomina mi brzmieniem i melodią takie sztandarowe radiowe hity z przełomu lat 90′ i 00′, oczywiście z nutką nowoczesności. Pamiętam jednak, że kilka lat temu wspominałaś, że chciałabyś robić muzę w klimacie r’n’b, inspirowaną trochę Aaliyah, której lubisz słuchać. Usłyszymy to na albumie?

Ostatecznie trochę w takim kierunku poszliśmy. Jest sporo ballad, ale one zawsze są podszyte bitem. Jest trochę elektroniki, chociaż musiałam się do tego przekonać, bo kiedyś w r’n’b było tego niewiele i to właśnie mi się podobało, że nic nie przeszkadzało i na pierwszym planie był głos. Teraz to się trochę zmieniło, ale są tacy wykonawcy jak np. The Weeknd, którzy pokazują, że można stworzyć nowoczesne r’n’b, które wciąż ma w sobie taką intymność i sensualność nawiązującą do klasyki. I mniej więcej tą drogą próbowaliśmy iść w trakcie nagrywania mojej płyty, choć oczywiście absolutnie się nie porównuję do The Weeknd. (śmiech) Swoją drogą, słucham ich od dawna, zanim jeszcze zaczęli wypuszczać te wszystkie przeboje i bardzo mi się podoba to, jak się rozwijają.

Co z występami na żywo? Bo to jest kolejna z kwestii, która rozgrzewa internautów. Jesteś na to gotowa?

Jest to dla mnie dość stresująca perspektywa, ale nie dlatego, że nie wierzę w swoje możliwości wokalne. Myślę po prostu, że duże telewizyjne występy czy nawet śpiewanie w śniadaniówkach to nie jest odpowiednie miejsce, w którym mogłabym zaprezentować swoją muzykę na żywo. Bardziej myślę o takich kameralnych występach, które pasowałyby do klimatu tych utworów. Zdaję sobie sprawę, że mój pierwszy występ na żywo może mocno mnie zdefiniować, więc nie chcę nic robić w pośpiechu i na siłę. Temat na pewno wróci przy premierze płyty i wtedy mam nadzieję, że będę mogła przygotować wszystko tak, żebym czuła się gotowa na taki występ.

Wróćmy do twoich początków w show-biznesie. Zainteresowanie mediów rozpoczął jeden, wydawałoby się niewinny, artykuł w jednym z czasopism, które zrobiło kolaż zdjęć twoich stylizacji publikowanych przez ciebie w sieci. I to wzbudziło mnóstwo emocji, bo na tych fotkach, no…. śmierdziało pieniądzem! (śmiech)

Zaczęłam prowadzić bloga modowego i z myślą o nim wrzucałam zdjęcia stylizacji, dodatków. Nie chodziło o to, żeby się pochwalić, choć z perspektywy czasu wiem, że to mogło być tak odebrane i to był trochę obciach tak dawać ludziom po oczach tymi wszystkimi markami. Teraz już to rozumiem, ale wtedy to było dla mnie naturalne, że publikuję zdjęcia stylizacji, że są na nich też droższe rzeczy. Pewnie dlatego, że mieszkając w Anglii przyzwyczaiłam się do takich widoków na Instagramie wśród tamtejszych blogerek czy po prostu innych dziewczyn, które mogły sobie pozwolić na coś bardziej luksusowego i nikt im tego nie wytykał. W Polsce to dopiero raczkowało i pamiętam, że wówczas większość polskich blogerek pokazywała stylizacje z sieciówek, więc rzeczywiście te moje zdjęcia mogły kłuć w oczy. Ale zobacz, minęło kilka lat i to się mocno zmieniło, te dziewczyny już nie ubierają się tylko w Zarze, mają bardzo drogie ubrania, torebki i ludzie się do tego jakoś przyzwyczaili i nikt z tego powodu nie przestał ich lubić. Ja zaliczyłam falstart, pewnie też chodziło o to, że te wszystkie rzeczy były kupione za pieniądze męża, w dodatku wyciągano historię z jego rozwodem… Nie ma co ukrywać, ta przygoda z show-biznesem nie zaczęła się dla mnie najlepiej.

Jest coś dziwacznego w naszym podejściu do kobiet, które zajmują się domem i dziećmi i ten stosunek do nich wyznaczają właśnie zarobki mężów. Dopóki te pieniądze nie są duże, wszystko jest okej, a taka kobieta jest gloryfikowana – że daje radę, że spina to wszystko, wspiera męża i tak dalej. Nikt nie odbiera jej prawa do korzystania z tych pieniędzy, przysługują jej niejako z urzędu. Ale gdy mąż czy partner przynosi do domu większe pieniądze, pojawia się problem.

Jest to dla mnie trochę niezrozumiałe, bo rzeczywiście, jeśli kobieta zajmuje się dziećmi i domem, a jej mężczyzna pracuje i przynosi ciężko zarobione pieniądze do domu, to nikt nie ma o to do niej pretensji. Ja też zajmuję się dziećmi, domem, to wszystko jest na mojej głowie, a pojawia się zarzut, że to tylko dlatego, że Artur zarabia dużo, a ja jestem leniwa. Nie przejmuję się takimi opiniami, bo przecież wiem jak jest naprawdę i tak w zasadzie było od początku, chociaż ta pierwsza fala zainteresowania żonami piłkarzy mnie zaskoczyła. To było jakieś pięć lat temu i stało się z dnia na dzień. Nagle zaczęto o nas pisać, przedrukowywać zdjęcia z mojego bloga, posypały się pierwsze komentarze. Trochę mnie to przytłoczyło, ale szybko zrozumiałam, że absolutnie nie można się tym przejmować.

Potem była ta niefortunna wypowiedź przy okazji programu „Shopping Queen”. Mówię niefortunna, chociaż niefortunny był jej odbiór, bo w tym słynnym „900 złotych to mało pieniędzy” w pełnym kontekście nie było nic złego. Zresztą, właśnie wtedy rozmawialiśmy po raz pierwszy, powiedziałaś mi podczas wywiadu dokładnie to samo i gdy widziałem po publikacji te wszystkie komentarze, myślałem tylko, że kurczę, przecież to oczywiste, że chodziło o program!

Gdyby to pytanie zadano mi teraz, odpowiedziałabym tak samo. Łatwo jest wyjąć coś z kontekstu, a każdy kto oglądał chociaż jeden odcinek tego programu doskonale wiedział, że nie powiedziałam nic nieodpowiedniego. Mało tego, te słowa to był wyraz jakiejś takiej mojej empatii w stosunku do uczestniczek, które naprawdę podczas nagrań strasznie się męczyły, żeby wykonać postawione przed nimi zadanie i skompletować kilka stylizacji, od stóp do głów i bez opcji powtarzania się rzeczy w poszczególnych stylizacjach, za 900 złotych. Dziś się z tego śmieję.

Oglądając wtedy kolejne wywiady z tobą miałem wrażenie, że trochę cię już irytowała cała ta sytuacja i przyjęłaś taką dość ofensywną postawę wobec dziennikarzy.

Pewnie, bo ileż można było mówić o tym samym i tłumaczyć, skoro ktoś się uparł, że miałam na myśli coś zupełnie innego? Nie mogłam też zrozumieć, dlaczego to jest aż tak gorący i ważny temat? Bo nie wydaje mi się, żeby ludzie naprawdę aż tak przejmowali się tym, co powiedziała Sara Boruc, błagam! (śmiech)

To jakoś cię zniechęciło do kolejnych show-biznesowych podbojów?

Zupełnie nie. Producenci regularnie odzywali się do mnie przy okazji kolejnych programów tego typu, ale musiałam odmawiać, bo mając dzieci nie mogłam sobie pozwolić na 14-godzinny plan zdjęciowy, a tak to w rzeczywistości wyglądało. Poznałam tam fantastycznych ludzi, polubiłam ekipę, z którą pracowałam, ale tego typu praca dla osoby z rodziną to nie jest najlepszy pomysł. Ale kompletnie nie żałuję udziału, to było bardzo ciekawe doświadczenie, nabrałam pewności w występach przed kamerą i sporo się nauczyłam, więc jak najbardziej na plus. Ogólnie rzecz biorąc, nie mam zapędów na robienie kariery w telewizji, nie chcę tańczyć z gwiazdami, ani nic w tym stylu, więc praktycznie wszystkie takie projekty odrzucam, bo mam inne priorytety.

Jesteś żoną piłkarza, to nawet doczekało się swojego określenia WAG, co sprawia, że wszystkie jesteście wrzucane z marszu do jednego worka. Jak to odbieracie? Pytam „wy”, bo przecież się wszystkie znacie i na pewno zdarza się wam o tym rozmawiać.

To trochę za dużo powiedziane, bo owszem, widywałyśmy się dwa, trzy razy do roku, ale ja nawet nie znam tych wszystkich dziewczyn. Zawsze przyjeżdżałam na te zgrupowania zobaczyć się z mężem, a nie na spotkania towarzyskie. Potem zaczęto organizować coś na kształt zgrupowań dla żon i partnerek, żeby nas trochę na siłę zintegrować i dzięki temu poznałam kilka fajnych dziewczyn, które mają swoje pasje, realizują się i niekoniecznie udzielają na ten temat dwudziestu wywiadów. To jest też coś, co trochę mi się nie podoba. Jest dużo dziewczyn, które jeszcze szukają swojej drogi, nie wiedzą za bardzo co chciałyby robić i mają taki dość ciężki moment w życiu, bo u boku mają mężczyznę, który odnosi sukcesy, a one nie bardzo wiedzą, w którą stronę pójść. Rozumiem to, bo też tam byłam te 10 czy 12 lat temu, ale nie pchałam się do wywiadów, sesji zdjęciowych i okładek. Uważałam, że nie jestem na tyle interesująca, nawet jeśli pojawiały się takie propozycje. Zresztą, do tej pory nie zrobiliśmy z Arturem żadnej wspólnej sesji i wywiadu do kolorowych pism. Uważam to za słabe i nie chcę opowiadać o naszym życiu, miłości i o tym, co robimy w łóżku, bo nie ukrywajmy, do tego to się sprowadza. Do tego te infantylne sesje zdjęciowe w nie swoich domach, z kryształowymi żyrandolami, marmurami… My tak nie żyjemy. Mieszkamy w wynajętym domu, z meblami kupionymi na szybko w Ikei, a takie sesje kreują jakieś fałszywe wyobrażenie i ludziom się potem wydaje, że mieszkamy w pałacach. (śmiech) A ja, tak całkiem szczerze,  nie mogę się już doczekać momentu, w którym Artur zakończy karierę i będziemy mogli mieć w końcu to jedno miejsce na ziemi, ten dom, który urządzimy po swojemu i on będzie po prostu nasz. Dlatego, gdy widzę te wszystkie rozdmuchane sesje i wywiady na bogato, to trochę mnie to śmieszy.

Myślisz, że tego typu decyzje to kwestia braku doradców albo posiadanie kogoś, kto doradza, ale źle? Ty miałaś w ogóle kogoś, kto ci na początku podpowiadał, jak się gra w te show-biznesowe sprawy?

No właśnie nie! Nigdy nie miałam menadżera. Teraz dopiero się dowiaduję, że niektóre dziewczyny z kadry, które mają po 19-20 lat i już mają swoich agentów, menadżerów, asystentów i pytam po co wam oni? (śmiech) To właśnie chyba kwestia ludzi, którzy je otaczają, bo widzą, że jest zainteresowanie, że jest jakieś parcie na szkło i warto to wykorzystać. Trochę to rozumiem, ale z drugiej strony nie wiem, czy u mnie wyglądało to podobnie. Rzadko wychodzę na te medialne imprezy, byłam raptem na kilku pokazach mody, jeżeli wystąpiłam na okładce to tylko dlatego, że to wiązało się z promocją programu czy mojej biżuterii. Miało to dla mnie jakiś sens, ale być może ludzie to inaczej odbierali, nie wiem.

Wspomniałaś o biżuterii. Od kilku lat masz swoją firmę biżuteryjną SIN by Mannei, która cieszy się sporą popularnością. To pozwoliło ci stanąć na nogi tak już zupełnie samodzielnie? Mówię nawet o waszym małżeństwie, bo taki interes to już poważna sprawa, własne zarobki…

Na pewno. Mój mąż od początku był bardzo zadowolony, że tworzę swój własny biznes i do dziś mocno mi kibicuje. To jest moja codzienna praca, codziennie powstają nowe pomysły, pilnujemy zamówień, jest też sporo papierkowej roboty. To bardzo twórcze i kreatywne zajęcie, więc chciałabym to kontynuować. I widzisz, założenie tej firmy było następstwem prowadzenia bloga, jedno prowadziło do drugiego, mimo że na początku mogło wydawać się trywialne. Na blogu pojawiły się pierwsze kolczyki, które zrobiłam na zamówienie u mojej mamy i odzew był niesamowity, bo pisało do mnie tysiące dziewczyn, które też chciały je mieć i pomyślałam „Dobra, skoro jest takie zapotrzebowanie, idziemy w to!”. Dziś mamy w ofercie około 400 produktów i cały czas pracujemy nad kolejnymi. W dodatku cała firma zamyka się praktycznie w rodzinie i najbliższych znajomych, więc to jest taki rodzinny biznes, co jest super!

Właśnie, a jak bliscy reagowali na to, co się medialnie działo wokół ciebie? Bo kto jak kto, ale oni chyba widzieli, że ta postać kreowana przez media nie odpowiada temu, co widzą w domu.

Moi bliscy nie czuli się z tym dobrze i mocno ich to dotykało, szczególnie moją drugą siostrę. Dopóki artykuły czy komentarze dotyczyły tylko mnie, jakoś to po mnie spływało, bo przecież nie będę załamywać rąk nad tym, że ktoś napisał, że jestem głupia i brzydka. Natomiast w momencie, w którym zaczęły pojawiać się jakieś rasistowskie wpisy o moich rodzicach, o mojej siostrze i jej mężu, to rzeczywiście było bardzo nieprzyjemnie i skończyło się to nawet pozwem.

To już na koniec – wpadłaś teraz w tę wielką machinę promocyjną singla, udzielasz wywiadów, przewijasz się w tych mediach, ale jak widzisz ten swój flirt z show-biznesem dalej?

Bardzo lubię rozmawiać z ludźmi, te wywiady przy okazji promocji singla są też dla mnie okazją, żeby pokazać się z zupełnie innej strony. Wcześniej te wszystkie rozmowy dotyczyły gorących tematów, czy to był Mundial, czy ciąża Mariny. (śmiech) Wszyscy wiemy, jak to działa. Na pewno chciałabym angażować się w nieco poważniejsze kwestie i zabierać głos w ważnych sprawach – jeśli to zainteresowanie moją osobą jest, to żeby przekuć je w coś dobrego. Ostatnio wzięłam udział w fajnym projekcie z fundacją Omeny Mensah, który będzie miał swoją premierę we wrześniu i chciałabym właśnie iść w tę stronę. Mam nadzieję, że okazji nie zabraknie!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here