Tempo eventów w show-biznesie jest ostatnio zaskakujące. Mam wrażenie, że przed chwilą byłem na pokazie Łukasza Jemioła, odwróciłem się po masło, a tu bach, kolejny pokaz! Ale skoro artysta płodny, a sponsorzy hojni, to czemu by z tego nie korzystać. I tym sposobem projektant zaprezentował w Dzień Kobiet swoje propozycje na sezon wiosna/lato 2018, a wśród publiczności zasiadła oczywiście cała plejada rodzimych celebryckich.
Tego typu imprezy mają oczywiście swój scenariusz, a pierwszym punktem do zrealizowania jest cierpliwe pozowanie fotografom. Najwięcej emocji wzbudziło pojawienie się Agnieszki Badziak Szulim Woźniak-Starak, która w błyszczącej kreacji wypieprzyła starannie obie ścianki, kusząc przy tym rozchylonym ustem i fantazyjnym makijażem. Kiedyś Aga wbijała się na takie okazje na totalnym luzie, teraz towarzyszy jej cała świta i jeśli mnie moje cygańskie oko nie myli, naliczyłem w jej gangu cztery niewiasty. Obstawiam na ślepo, że spełniają następujące funkcje: asystentka duchowa, asystentka od Instagrama, makijażystka i osoba odpowiedzialna za roztaczanie aury bogactwa, koniecznie mówiąca z konstancińskim akcentem. Szanuję to bardzo!
Szanuję tym bardziej, że konkurencja była naprawdę mocna, bo na pokazie pojawiła się też Małgorzata Kożuchowska, która ostatnimi czasy sprawia wrażenie bardziej wyluzowanej. Ale chyba już wiem dobrze, gdzie tkwi źródło tego stanu… Przed startem pokazu Łukasza, gdy Małgosia już wygodnie rozsiadła się na krzesełku w pierwszym błogosławionym rzędzie, poprosiła obsługę o… kieliszek Prosecco. Nie była to wprawdzie najłatwiejsza do zrealizowania prośba i ostatecznie obsługa nie była w stanie jej spełnić przed pokazem, ale i tak obrazek ten mocno mnie rozczulił i przypomniał, że w głębi duszy przychodzimy na te imprezy po to samo – obejrzeć ciuchy i napić się darmowego alko. Gośka, love.
Sam pokaz rozpoczął się akcentem muzycznym, po którym położyłem się na podłodze i złożyłem pokłony, bo Łukasz postawił na „Mystery of Love” z mojego ukochanego filmu „Call Me By Your Name” i co tu dużo ukrywać, kupił mnie tym już na starcie. Oprawa wizualna była bardzo skromna, ale dzięki temu na pierwszy plan przebijało się to, co najważniejsze czyli nowa kolekcja. Jemioł ma swoją, myślę, że dla wielu już charakterystyczną, paletę barw, po której się porusza w każdej swojej kolekcji i tym razem postanowił poszerzyć ją o biel. Było więc kobieco i delikatnie, szkoda tylko, że zabrakło męskich sylwetek, bo te z poprzedniego pokazu były naprawdę bardzo zgrabne. Moje zboczenie zawodowe na pokazach polega na tym, że, choć na modzie nijak się znam, szanse kolekcji oceniam po tym, czy widzę w danej kreacji nasze rodzime celebrytki. Werdykt brzmi więc tak: celebrytki będą pomykać w Jemiole przez najbliższe miesiące jak szalone, a ich śladem tzw. polskie kobiety również.
Po pokazie odbył się zwyczajowy after, rozbity na dwie części: oficjalną dla wszystkich i nieoficjalną dla przyjaciół projektanta w lokalu Charlie, gdzie już od wejścia śmierdzi pieniądzem. Mam tylko nadzieję, że gdziekolwiek trafiła Małgosia Kożuchowska, dostała swoje proseczko. Moje potrzeby konsumpcyjne również zostały zaspokojone, bo nieoczekiwanie, oprócz barów alkoholowych, pojawił się też tapas bar, przy którym bezwstydnie posiliłem się salami picante. I to jest trend, który mam nadzieję silnie osadzi się na tegorocznych imprezach – jedzenie na pokazach. No, i ode mnie to byłoby na tyle, więc… do następnego!