W 10 sekund od fejmu do żenady. Dlaczego Snapchat robi z ludzi idiotów?

14

 

Media społecznościowe zawładnęły umysłami miliardów ludzi i ze świecą szukać ancymonów bez konta na przynajmniej jednej popularnej aplikacji. O plusach można by mówić długo i radośnie, ale jeśli dana nam innowacja staje się codziennością, lepiej pogrzebać z kwaśną miną i porozprawiać o ubytkach i niedostatkach. Każdy z dużych portali społecznościowych w pewnym momencie swojego istnienia borykał się z jakąś zmorą, czymś, co produkowało lawinę postów w stylu „Jak jeszcze raz zobaczę xyz to ochujeję i usunę konto, a mój pies umrze!”. Na Gadu-Gadu były to łańcuszki z wierszykami o Janie Pawle II, Nasza-Klasa z 143 zdjęciami ze ślubów koleżanek zabijała w nas poczucie, że coś jednak osiągnęliśmy w życiu, a potem te same koleżanki dojeżdżały nas na Facebooku fotkami swoich dzieci w trybie 360 stopni i to zanim jeszcze go wymyślono. Wisienką na torcie był Instagram, który dźwignął z kolan przemysł mikrofalówek i spopularyzował dietę zabraniającą cokolwiek jeść zanim tego nie sfotografujesz. A co ze Snapchatem, który przejął schedę po wyżej wymienionych nieszczęśnikach i jest obecnie najbardziej wyhajpowaną appką wszechświata?

Jeszcze niedawno miałem nadzieję, że Snapowi będziemy zawdzięczać głównie możliwość bezkarnego wysyłania nagich fotek nieznajomym. Niestety, srogo się zawiodłem. Okazuje się bowiem, że duszek nakazuje ludziom nie tylko zrzucanie ubrań, ale i robienie z siebie kompletnych idiotów. Z bólem nadgarstka, ale ja również wpisuję się w ten trend i bywam przekonany, że snap moich kanapek z pasztetem i ogórkiem konserwowym to obrazek, który koniecznie muszą zobaczyć tysiące ludzi. A co, niech wiedzą, że mi się powodzi! Będąc jednak Polakiem z krwi i kości pocieszam się, że inni bardziej przeginają pałę.

Powodów do smutnej refleksji zawartej w nagłówku jest kilka, a każdy z nich został dostarczony przez aspirujących celebrytów czyli jakby moje podwórko. Zaczęło się od anonimowych lasek, które ogłosiły na Snapchacie, że wydupiły się z amerykańskimi raperami. Opinie były podzielone: z jednej strony szacunek, bo obskoczenie trzech typów w bodaj dwie godziny zmusza do refleksji pt. „ciekawe, czy ja dałbym radę”, z drugiej jednak kurwienie się wciąż powinno pozostawać elitarnym sportem, bez prezentowania wyników na wielomilionowej platformie. Stało się. Dziewczyny nie żałują, jedna udzieliła nawet wywiadu Pudelkowi, więc fejm dojebany yhmmyyyy.

To jest wciąż przypadek ekstremalny, choć podnosi poprzeczkę, bo jeśli znajdą się jakieś niewiasty chcące przebić koleżanki to już nie wystarczy opowiedzieć o pukaniu, będzie trzeba to po prostu zrobić z telefonem w ręku. Pytanie tylko z jakim filtrem?! Lecimy dalej. W międzyczasie nowy Mister Polski zaproponował fankom „pierwszy w Polsce reality-show na Snapchacie”, co zaowocowało relacjami z randek, porannych pompek i wyciągania gówna z buta. Po tym ostatnim odpadłem, ale może dlatego, że trudno to było zestawić z gołą klatą głównego bohatera, która pozwalała mi przez jakiś czas wytrzymać smrodek obciachu. I kiedy myślałem, że nic mnie zaskoczy, tadam! Jakaś blogerka, która miała urodziny, gdzie wszyscy śpiewali jej „Sto lat” do telefonu (wybaczcie, to wszystko co o niej wiem) postanowiła wtajemniczyć cały internet w mroczne zakątki jej związku. Dowiedziałem się w sumie tyle, że (podkreślam) „nie chodziło o zdradę”, ale chłopak był wkurwiony, bo zaufanie, coś tam na DJ-ce i ona przeprasza. Dziewczyna cieszyła się podobno sporą popularnością w swojej działce, zbudowała niezły kapitał followersów i zarabiała na życie w sposób kolorowy i bezstresowy. Kilkadziesiąt sekund intymnej opowieści sprawiło, że stała się pośmiewiskiem sieci.

Najłatwiej obwinić głupotę, bo internet to taki wynalazek, który, niestety, dopuszcza do głosu każdego, kto potrafi wpisać hasło do wifi. Z dziwnych powodów mało kto myśli o konsekwencjach tego, co w sieci robi. I to nawet będąc osobą publiczną czy popularną, choć popularność, zdewaluowana do „fejmu”, nie jest już towarem luksusowym – jest na wyciągnięcie ręki dla każdego, kto będzie miał na nią ochotę. Wciąż dajemy się wciągnąć w pułapkę bezpodstawnego przekonania, że statystyki, lajki, komentarze to wyraz aprobaty. Chuja tam. Sto tysięcy ludzi może mieć cię na Snapie, bo jesteś idealnym producentem kontentu beki, nic więcej.

Na szczęście, jest też druga strona. Snapchat pozwala podejrzeć nam miejsca i sytuacje, z którymi na co dzień nie mamy żadnej styczności. Bo przecież można jednocześnie zaspokoić swoją ciekawość i dowiedzieć się czegoś interesującego np. że Kanye West lubi sobie podśpiewywać w aucie Justina Biebera, hehe. A tak poważnie całkiem, wszystko i tak wraca do staropolskiego przysłowia: Ludzie, kurwa, myślcie! No i śledźcie mnie na Snapie, mój nick „grabari”.

14 KOMENTARZE

  1. Bardzo ciekawy artykuł. Ja podchodzę z dystansem do snapa i jeżeli już to od czasu do czasu coś obejrzę, ale nic nie zamieszczam, bo bardzo łatwo niechcący można z siebie zrobić idiotę. Pozdrawiam, Seba

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here