Oszukała mnie Rihanna. Recenzja płyty „ANTI”

4

Żyjemy w bardzo dziwnych czasach. Nie ma to jak rzucić banałem na start, ale tak po prostu jest. Z jednej strony każą nam jeść sałatę z awokado i smarować twarz kupą japońskich gołębi, żeby dożyć 120 roku życia. Z drugiej zaś, gdzieś w niedalekiej przecież Holandii, powstaje inicjatywa zachęcającą do legalizacji tabletek, które odbierają życie i mają być alternatywą dla eutanazji, bo to życie strapione chorobami czy starczym wiekiem wcale nie jest super. Quo vadis, świecie? Przyznam, że wstęp udał mi się dość dramatyczny, a wszystko to po to, aby napisać o… nowej płycie Rihanny. 1:0 dla mnie, pozdrawiam.

Pani Rihanna jest bezsprzecznie jedną z największych gwiazd muzyki popularnej. W moim mniemaniu nawet numerem jeden, wyżej niż brzydka jak pies Taylor Swift czy nudna i sztampowo perfekcyjna Beyonce. Barbadoska przez 10 lat swojej działalności muzycznej wypluła z siebie minimum tyle samo międzynarodowych hitów, osiem studyjnych krążków, 46 razy zmieniła fryzurę. Nie da się tylko policzyć, ile razy dotykała się po swojej małej na koncertach, ale może to być chyba jej najbardziej imponująca liczbowo statystyka.

Kilka dni temu swoją premierę miał jej ósmy album zatytułowany przewrotnie, a jak się okazało po pierwszym odsłuchaniu dosłownie, „ANTI”. Wielbiciele RiRi czekali na niego dwa lata z hakiem, bo przyzwyczaiła nas do średniej 1 płyta/rok. Po „Unapologetic” wszyscy się jednak srogo rozczarowali, bo gwiazda złamała swoją niepisaną zasadę i na pracę nad nowym albumem poświęciła zdecydowanie więcej czasu niż dotychczas. I to słychać!

rihanna-anti-gif-112315

W show-biznesie bardzo ciężko zaskoczyć, nie ma już pionierów i małych rewolucji na miarę tego, co kilka dekad wstecz serwowali fanom Michael Jackson czy Madonna. Nie oznacza to, że nikt nie próbuje. Beyonce wydała swoją ostatnią płytę bez żadnego medialnego podjazdu, krążek pojawił się w sieci niespodziewanie,  w dodatku razem z kilkunastoma klipami wideo. Ten ruch mocno zmienił rynek i teraz każda popowa gwiazda jest co kilka miesięcy podejrzewana o to, że zafunduje nagle „surprise release”. Miley Cyrus w przypadku płyty „Miley Cyrus & Her Dead Petz” postawiła na darmowy streaming. No i gołe cycki, więc trochę klasyki plus nowoczesność. Adele zajawiła tajemniczo nowy singiel w telewizji, po czym w odwrocie do koleżanek, przyblokowała opcję odtwarzania online na dłuższy czas i sprzedała miliard płyt. Wszyscy fani popu czekali na odpowiedź Rihanny.

Zaczęło się średnio, bo sieć przez kilka miesięcy zalewały kolejne dziwne wideo z ich idolką krzątającą się po wydumanych pomieszczeniach i odkrywającą jakąś tajemnicę. Coś, co miało budować napięcie przed premierą, zwyczajnie nużyło i irytowało. Na jej usprawiedliwienie trzeba dodać, że trochę musiała, bo Samsung wyłożył na to grube hajsy, co prawdopodobnie pozwoliło na udostępnienie „ANTI” zupełnie za darmo na Tidalu. Tam podobno i tak był jakiś fuck up czyt. błąd systemu, ale ostatecznie nikt się z tego nie wycofał i w ciągu 14 godzin ponad milion internautów pobrało swoją kopię długo oczekiwanej płyty. Yassssssss bitches, jak rzekłaby sama zainteresowana.

Jeśli zsumować ogólne wrażenia po premierze to najlepiej oddawałoby je stwierdzenie „Rihanna zrobiła nas w chuja”. Mnie na pewno. Sorry, ale  po kimś, kto ma tysiąc numerów jeden oczekiwałem płyty z hiciorami, do których ja i miliony podobnych mi tęczowych ziomków będzie poniewierać się na parkietach, tańczyć jak szajbuski i nucić to równie zapalczywie, co prawie 9 lat temu „Umbrella-ella-eh-eh-eh hehe”. Nic z tego. Gwiazda postanowiła bowiem wypuścić album bez ani jednego potencjalnego hitu. Być może można je znaleźć pod alfabetem Braille’a, którym ozdobiona jest okładka, ale nie miałem jeszcze okazji mieć w rękach fizycznego wydania, więc jakby pewności nie ma.

Tak sobie myślę, że chyba każda popowa dziunia ma taki moment w karierze, kiedy chce udowodnić sobie i światu, że potrafi trochę więcej niż 4 wersy i zapętlony refren do modnego beatu. „ANTI” zaskakuje przede wszystkim bardzo mrocznym i wysublimowanym brzmieniem. Na moje ucho bardziej hip niż pop. Bas często niewygodnie drapie po uszach, a wokal uwodzi tonami, o które nikt Rihanny wcześniej nie posądzał. Nie brakuje flirtu z trapem, są nawet elementy quasi-jazzowe czy gitary żywcem wyciągnięte z rockowych ballad lat 80. Charakteru nadaje też egzotyczny akcent, do którego Rihanna wraca na tej płycie stosunkowo często, ale tym razem to nie ma być zabawne czy urocze. Dostajemy nawet dwie krótkie interludy, które do tej pory mocno eksploatowała Janet Jackson. Jest trochę inaczej, ciekawiej, co tyczy się również warstwy tekstowej. Powodzenia wszystkim tabloidowym szujom z Ameryki, które będą rozkodowywać, gdzie śpiewa o tym, jak jej wpierdolił Chris Brown i czy to lubi. Ja już mam swój typ.

Tytuł „ANTI” ma ogromny sens. Ta płyta to antyteza wszystkiego, co pisało i myślało się o Rihannie do tej pory. Dojrzała, przemyślana, zawadiacka i nienastawiona na kolejne numery jeden na listach. Oczywiście, już czytałem opinie, że brak hitów nie równa się fajnemu materiałowi, bo może „po prostu jej nie wyszło”. Sorry, mówimy o lasce, dla której organizowane są specjalne writing campy, podczas których najlepsi kompozytorzy i tekściarze świata tworzą za miliony zielonych piosenki mające zawojować umysły nastolatków (więcej o tym tutaj). Więc gdyby chciała to kolejne oczywiste hity by się po prostu na tej płycie pojawiły. Brak takiej decyzji może kosztować ją nieco uboższe notowania sprzedażowe i raczej kolejne rekordy nie padną, ale jest szansa, że zyska szacunek słuchaczy, którzy do tej pory omijali jej twórczość z daleka.

Najlepsze kawałki wg mnie: Kiss It Better, Same Ol Mistakes, Love On The Brain, Needed Me, Never Ending, Higher, Desperado. Najsłabsze gówno: Work. Album można pobrać/odsłuchać np. tutaj.

CZx60P2UMAA7rFg

4 KOMENTARZE

  1. co do same old mistakes…. kilka miesiecy temu piosenka znalazla sie na plycie Tame Impala i nagle zostaje wypuszczone ANTI i piosenka wczesniej wymienionego zespolu znika m.in. z youtube…. wtf?

    • Ludzie od nich wydali specjalny statement o historii tego coveru na plycie Rihanny i chyba wszystko jest ok, widocznie taki byl deal 🙂

  2. W ten album trzeba się wsłuchać, bo na pierwszy rzut oka nie ma tam ani jednej interesującej piosenki. Gdy się nad tym przysiądzie można wyszukać na prawdę cudowne nuty. Dla mnie takim pokazaniem oryginalności jest love on the brain. Zupełnie coś innego, niespotykanego u niej, a jednocześnie pociągającego i zachęcającego do ciągłego słuchania. Oczywiście wchodzi w to kwestia gustu. Ciekawy materiał, fajne spojrzenie na tytuł i jego przełożenie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here