Mógł być niewypał, jest bomba! Recenzja płyty BANG Reni Jusis

3

 

Nie będzie przesadą, jeśli nazwę Reni Jusis pionierką polskiej sceny muzyki elektronicznej, tej popularnej. Na początku poprzedniej dekady jak nikt eksperymentowała ze swoim brzmieniem, przywożąc na rodzime podwórko dźwięki i melodie, których mogliby nam zazdrościć w najlepszych europejskich klubach. „Trans-misja” to jedna z ważniejszych płyt tamtego dziesięciolecia i krążek, który towarzyszy mi niezmiennie od lat i to nie tylko, gdy mam ochotę się bawić. Jusis posiadła bowiem fantastyczną umiejętność ładowania emocjami, wydawałoby się, że odartej z nich, elektroniki. Już chyba gdzieś to pisałem, ale mój znajomy ukuł przed laty termin „crying on a dance floor”. Niby tańczysz, niby zabawa, a jednak serce rozdziera jakaś tęsknota. Czyli ja o piątej rano w klubie, jak nie uda mi się wyrwać kolesia… Żartuję!

Ostatni krążek Reni ukazał się w 2009. „Iluzjon” miał być liryczną podróżą z pianinem, która pokaże, że jeśli zabierzemy artystce dyskotekowy bit i ekstrawaganckie stroje to wciąż będzie tam „coś”, co nas do niej przyciągnie. Nie będę kłamał, mnie nie przyciągnęła. Sam byłem zaskoczony, ale po prostu coś nie pykło. Tym bardziej czekałem na jakiekolwiek informacje o kolejnym projekcie, ale przez wiele wydawało się, że to jest jakaś bardzo daleka przyszłość. I trochę tak było. Pamiętam, jak trzy lata temu złapałem Reni na imprezie Glamour i z błyskiem w oku zacząłem wypytywać o muzyczne plany, kiedy przestanie prać dziecięce ubranka w orzechach w Dzień Dobry TVN i pobłogosławi nasze playlisty nowym materiałem. Ku mojemu rozczarowaniu, gwiazda nie potrafiła się wówczas określić w tej materii, choć nieśmiało przyznała, że jakieś tam plany są, ale raczej odległe. To teraz szybko przewijamy do kwietnia 2016 i oto jest – nowa płyta zatytułowana „BANG” wylądowała na sklepowych półkach.

I już na samym początku dobra wiadomość: Reni wróciła do elektroniki! God yes, chwalmy Pana!!! I być może to tylko moje fanaberie, ale trochę o tym śpiewa już w otwierającym płytę numerze. „Nie zrobię kroku w przód/ Jeśli nie popatrzę wstecz/ Wrócę do miejsca, w którym będę znów mną/ Gdzie resztki wspomnień jeszcze się tlą/ I jeśli zniesie to głowa/ Zaczniemy wszystko od nowa” – słyszymy w „Zostaw Wiadomość”. A ja na takie zaproszenie nie mogę być obojętny! Opening i następujący po nim „Baby Siter”, który robi już od kilku tygodni furorę w sieci, pokazują, że Jusis nie tylko ewoluowała w warstwie produkcyjnej, ale proponuje zupełnie nową jakość swoich tekstów. Zawsze sprytnie operowała językiem i bawiła się słowem, ale teraz to już nie tylko zręczne rymy, a mini-manifesty. W końcu Reni to teraz żona i matka, a nie podlotek szukający miłości. Na „Bang” jawi się jako świadoma i nowoczesna kobieta, która wie czego chce. Nie ma tutaj zapalczywości Marii Peszek, choć aktualność opisywanej w piosenkach rzeczywistości najbardziej przypomina właśnie dokonania tej pani. Ale są też momenty, kiedy to wrażliwość przejmuje stery. Mój ulubiony utwór „Na skróty tęczą” to właśnie Reni, za którą najbardziej tęskniłem. Rozmarzona, nieco utopijna i idealna na majowe wieczory, kiedy biegniesz na randkę w krótkich spodenkach i masz ciarki, bo coś tam w środku cię ściska na myśl o tym, kogo za chwilę zobaczysz. Okej, trochę poleciałem, ale musicie mi wybaczyć – jest wiosna!

W całym zamierzeniu uzyskania pionierskiego brzmienia, artystka nie jest też głucha na obowiązujące trendy. „Kęs” z przeładowanym vocoderem wokalem przywodzi na myśl twórczość Röyksopp, a oni od lat są „in”. Reni potrafi też totalnie odpłynąć, jak choćby w schizofrenicznej „Delcie”, gdzie delikatne prowadzenie wokalu i półszepty są zderzane z intensywną elektroniczną, pardon my French, napierdalanką. „Bilet wstępu” to z kolei hipnotyzująca melorecytacja opowieści o wizytach w galerii sztuki, podszyta intrygującym podkładem. I właśnie takich ekstrawaganckich odpałów od niej oczekiwałem. Wszystko ma mniej lub bardziej delikatny posmak lat 80., choć doprawiony odpowiednią dawką futuryzmu.

Jusis mogła iść na łatwiznę i stworzyć kolejną hybrydę „Kiedyś Cię Znajdę”. Szczęśliwie jednak tak się nie stało. „Bang” zaskakuje złożonością melodii, muzycznymi eksperymentami i brzmieniem, które balansuje na granicy komercji i awangardy. Sztuką jest dobrać takie przyprawy, żeby zadowolić najbardziej wykwintne podniebienia, ale i sprawić, że gotowa potrawa posmakuje też wszystkim zgromadzonym przy stole. To Reni niewątpliwie się udało i tak jak śpiewa w „Baby Siter” – nie da sobie nałożyć żadnych metek, nie da się wsadzić do żadnej klatki. Wszyscy, którzy włożyli ją do szuflady ekologicznych mam, łącznie z piszącym te słowa, muszą czym prędzej ją stamtąd wyciągnąć. BANG!

Płytę można zamówić m.in. tutaj, do czego oczywiście zachęcam.

10649475_10154038989324621_4210864302083544693_n12891751_10154078646274621_7355091554203399997_o1530481_10154030305524621_6049626677739302842_n

 

3 KOMENTARZE

  1. Witam serdecznie, kojarzę Pana z polskiego forum Madonny. Ten blog znalazłem przypadkiem, dzięki profilowi Reni Jusis na Facebooku. Fajnie Pan tutaj pisze. W wolnych chwilach z wielką chęcią czytam publikowane wpisy. Dobra robota! Co do nowego albumu Reni podzielam entuzjazm, jest świetny. Zdecydowanie ciekawszy i barwniejszy od ugrzecznionego „Magnesu”. Pozdrawiam

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here