Wszelakie rankingi pt. „10 najlepszych piosenek XYZ” klikają się u mnie naprawdę dobrze i to chyba magia takich zestawień i chęć ewentualnych kłótni o tym decyduje, bo innego wytłumaczenia na to po prostu nie ma. Tym razem postanowiłem przekornie wziąć pod lupę Lady Gagę, bo nie ukrywam się ze swoją niechęcią do niej i uznałem, że to może być niezły clickbait, haha. A tak zupełnie poważnie, czas na mój gagowy coming out… BARDZO LUBIĘ JEJ MUZYKĘ! Za wyjątkiem „Joanne”, jednak pisanie albumu o zmarłej ciotce, której nawet się nie poznało nie jest najlepszym pomysłem i Stefania mogła poszukać inspirującego zgonu wśród osób, które chociaż raz widziała na oczy…
Pierwszy raz usłyszałem o LG latem 2008 roku w drodze na koncert… Madonny w Berlinie. Mój kolega Kenny wykopał gdzieś z amerykańskich blogów jej „Just Dance” i zasłuchiwaliśmy się w tym utworze non-stop. Minęło kilka tygodni i o naszej bohaterce zaczęło robić się coraz głośniej, a kolejne single i ekscentryczne kostiumy sprawiły, że stała się najgorętszą debiutantką od czasów Britney Spears, w dodatku potrafiącą świetnie śpiewać. Moja sympatia do muzyki LG pozostała przez ostatnią dekadę niezmienna, mam natomiast problem z jej pretensjonalnością i całą personą, którą stworzyła, a która nie do końca wydaje mi się autentyczna. Nie przeszkadza mi to jednak w słuchaniu i bawieniu się do jej utworów, a tych z półki „ulubione” jest naprawdę dużo. Na tyle dużo, że do kompilacji TOP10 musiałem poświęcić kilku swoich faworytów. Ale dość już gadania, czas na konkret i to w kolejności chronologicznej.
Lady Gaga – Paparazzi
Nie jestem jakimś wielkim fanem The Fame i chociaż uwielbiałem w chwili premier Just Dance czy Poker Face, to krążek ten nie zestarzał się w moich uszach najlepiej i praktycznie w ogóle do niego nie wracam. Za wyjątkiem fantastycznego remiksu Paparazzi, którego autorem jest Stuart Price. I nie dlatego, że to twórca jednej z najlepszych płyt Madonny – koleś ma fantastyczną rękę do muzy, a jeśli ma na czym pracować, to wychodzą z tego prawdziwe perełki. Tak jak w tym przypadku!
Lady Gaga – Dance In The Dark
Jeśli miałbym wybrać swoją ulubioną płytę LG, to zdecydowanie byłaby to The Fame Monster, gdzie uwielbiam praktycznie każdy kawałek – minus Teeth czy Speechless, bo nie przekonują mnie jej folkowe zaśpiewy, ani ballady, ale tutaj musielibyśmy wrócić do braku autentyczności, o którym pisałem wyżej, a przecież chcemy, żeby było przyjemnie. A przyjemnie jest wtedy, gdy z głośników wydobywa się np. Dance In The Dark. Fantastyczny refren, wstawki mówione rodem z Vogue i bit RedOne’a w szczycie jego formy. Ten kawałek to również jeden z moich ulubionych występów live Gagi, a konkretnie Brit Awards 2010.
Lady Gaga – So Happy I Could Die
Kolejny utwór z Potwora, który już po kilku sekundach przenosi mnie prawie dziesięć lat wstecz i to bardzo przyjemne uczucie. Kocham ten głęboki bas, powtarzalność refrenu (aż do przesady momentami) i klimat zatłoczonego klubu rodem z lat 90-tych, gdzie wszyscy po dobrej najebce tańczą do rana. Nie jestem aż tak stary, żeby pamiętać imprezy z tamtych czasów, co najwyżej after po pierwszej komunii świętej, ale generalnie tak to sobie wyobrażam. Podoba mi się też wersja live z trasy Monster Ball, niestety ona tyle tam pierdoli w trakcie, że nie mam siły, no ale nie można mieć wszystkiego.
Lady Gaga – Marry The Night
Doskonałe otwarcie albumu „Born This Way” i chyba jedna z lepszych piosenek Gagi w karierze. Co tu dużo gadać, cytując klasyka jest „power jak chuj” w refrenie i kawałek daje mega kopa. Szkoda tylko, że teledysk do niego przypadł na czas, w którym artystka nie potrafiła już powiedzieć „stop” w odpowiednim momencie i po prostu wszystkiego było wtedy za dużo, za szybko, za bardzo na siłę. Natomiast można po prostu słuchać i wówczas jest to miód na uszy każdej pop wariatki.
Lady Gaga – Government Hooker
Typowy case pt. „Utwór, który powinien być singlem, ale ktoś dał dupy”. Government Hooker ma wszystko, co lubię w LG – prowokacyjny tekst, świetny beat, pokręconą, ale w granicach komercji, strukturę, refren wyjęty prosto z eurodance’owych szlagierów ala La Bouche i spółka, nieprzekombinowany koncept i smaczki pokroju „Oy mi papito!”, które robią robotę. Otwierającą ten kawałek wokalizę wciąż z lubością odtwarzam w pomieszczeniach, gdzie jest ogromny pogłos i absolutnie się tego nie wstydzę.
Lady Gaga – Heavy Metal Lover
Lubię takie dziwactwa muzyczne, ale w HML najbardziej urzeka mnie ten dziewczęcy wokal w refrenie. To jest taka słodycz, czemu ona rzadko operuje tym rejestrem, a zamiast niego drze mordę bez sensu. A tak moglibyśmy częściej cieszyć uszy takimi cukierkami jak HML…
Lady Gaga – Do What U Want feat. R. Kelly
Album ARTPOP zabiły zapowiedzi o przełomowości tego działa, a także, jak to często w przypadku LG, przesadzony hajp i otoczka na miarę ponownego nadejścia Chrystusa. A to jest po prostu niezła płyta z paroma pomyłkami, całościowo wychodząca jednak obronną ręką. Są też perełki m.in. singiel, który nigdy nie doczekał się teledysku, choć ten został nakręcony, ale z fragmentów krążących po sieci wynika, że Gagita już ewidentnie jechała na tabletkach z krzyżykiem i tam trochę się zagotowało pod peruką za mocno. Ale! Sam utwór to cudo z refrenem, który rozbija bank i w niewytłumaczalny sposób COŚ MI PRZYPOMINA. Nie wiem, może jakiś oldschoolowy kawałek Mariah Carey, może coś innego z lat 90-tych, ale ilekroć to włączam, to nieodparte wrażenie deja vu pojawia się i ryje mi banię. Nie jest to zarzut, raczej dowód na to, że DWUW ma stempel „instant classic”, choć na pewno jego potencjał jako singla został koncertowo zmarnowany.
Lady Gaga – Sexxx Dreams
Pierwszy raz usłyszałem Sexxx Dreams oglądając transmisję live z koncertu iTunes, na którym Gaga zaprezentowała przedpremierowo sporo kawałków z ARTPOP. Zakochałem się od razu, bo piosenka ma duszny klimat bzykalni, jest seksowna, zawadiacka i hipnotyzująca, a jak na Gagę, również bardzo surowa i oszczędna w brzmieniu. Oczywiście, surowa i oszczędna w brzmieniu to nie są przymiotniki, którymi Stefcia chciałaby być określana, więc w wersji albumowej musiała dojebać milion gadżetów, dodatkowych wstawek wokalnych i gej wie czego. Koniec końców, Sexxx Dreams brzmi jakby Gaga i Kylie Minogue uprawiały seks bez zabezpieczenia w ciemnej piwnicy wyłożonej brokatem, a w efekcie tegoż aktu narodził się właśnie ten utwór. Dla mnie bardzo spoko.
(Album Cheek to Cheek to jest kurwa jakiś dramat i pomijam go milczeniem, bo nawet jako nie-fan po prostu mam swoje granice)
Lady Gaga – Perfect Illusion
Nie wiem, czy trafiłem na jakiś szary koniec internetu, ale tuż przed premierą PI przeczytałem, że to ma być Gaga w rockowym wydaniu. Jeśli to jest rock, to chyba w wersji „fanki rocka z Glamu”, co nie zmienia faktu, że mimo dość przestarzałego brzmienia ala demo z Born This Way, Perfect Illusion słucha się świetnie. Teledysk trochę bez budżetu, więc skoro LG nie mogła polecieć ze scenografią i kostiumami, to stwierdziła, że chociaż zafunduje widzom epilepsję, żeby nie było, że skromnie. Tak czy siak, do PI wracam często, a w sieci krąży fajny mash-up z Freemasons i Papa Don’t Preach, który Wam gorąco polecam!
Lady Gaga – Million Reasons
Jedyna ballada LG, które mi się podoba – być może z uwagi na świetny, zapętlony gitarowy riff, a pewnie głównie dlatego, że jest prosta, szczera i melancholijna. Dolne rejestry fajnie drapią w serducho, przy live’ach dostaje to jeszcze głębi i odpowiedniego ładunku emocjonalnego, więc wszystko gra. Za wyjątkiem teledysku, bo jak już ktoś zaczyna majstrować z twarzą i ładować tam różne rzeczy, to nie powinien płakać i cierpieć przed kamerą – efekt zawsze jest groteskowy.
Wydaje mi się, że z całym tym kiczem Gaga jest bardziej naturalna niż Dion, która wyglada teraz jak prostytucia albo pierdylion nowych gwiazdek, które na tępych czołach mają loga wytwórni.
W przypadku Madonny, pretensjonalność wchodzi w grę a w przypadku Gagi już nie.
Jestem fanem obu i jedna żeruje na drugiej ale też każda zasługuje na kawałek nagrody bo każda wypełnia świat muzyki.
A gdzie się podziało „Born this way” ? 🙂 Świetny kawałek do jazdy samochodem albo do biegania.
Born This Way zabraklo zapewne dlatego iz blogowicz jest fanem Madonny a utwor ten to podrobka Express Yourself.
A ja wlasnie cenie Gage glownie za ballady. Speechless, Dope, Million Reasons, Angel Down. To moje ulubione. Jej pozostale kawalki brzmia dla mnie dosyc groteskowo pod wzgledem brzmienia. Po prostu nie sa to piosenki do ktorych ma sie ochote wracac po latach, w przeciwienstwie do tworczosci Madonny. A jej najlepsza plyta to dla mnie Cheek To Cheek, na tym albumie jej wokal lsni pelnym blaskiem.
I szczerze mowiac nie rozumiem fenomenu Lady Gagi. Owszem ma swietny glos. Ale..
Jesli chodzi o klipy to zazwyczaj sa przeladowane, nie zna umiaru. Paparazzi i Telephone to jedyne wyjatki. Jej wystepy sa czesto ciekawe, ale dluzszego show nie potrafi uniesc. Widzialem trase The Monster Ball i byla dla mnie rozczarowujaca. Jej stroje na trasach sa czesto pozbawione stylu, chocby te z Born This Way Tour. A choreografie pozostaja wieeelllleeee do zyczenia. Porownajmy chocby Mary Jane Holland i uklad z krzeslami, to jakis smiech na sali. Szczegolnie jak sie zna Keep It Together z Blond Ambition Tour.
I jej osoba tez nie wzbudza mojej sympatii, pamietam na poczatku kariery sama prowokowala insynuacje ze ma penisa, a potem wkurzala sie jak ktos oto pytal albo gadki ze nie inspiruje sie nikim.. Podczas gdy skojarzenia przychodza same: Grace Jones, Madonna, Roisin Murphy, moze nawet i David Bowie troche. Madonnie jak sie zarzuca ze zzynala np. z Debbie Harry to mowi otwarcie o tym, ze miala na nia ogromny wplyw.
Wizerunkowo chyba najlepiej bylo na poczatku, podczas ery The Fame. Potem nastapila jakas strasznie dziwaczna metamorfoza.
A no i te jej wypowiedzi o swoich piosenkach, jakby byly nie wiadomo jakimi dzielami sztuki. Troche sie tym osmiesza. Przy Artpopie nie pomogly sesie z Marina Abramovic. Pamietam moj pierwszy odsluch tej plyty, strasznie mi sie to wydalo podobne i nudne. A najlepszy kawalek Swine, ktory mnie naprawde zachwycil podczas swojej premiery w 2013 roku na festiwalu iTunes, w wersji studyjnej zostal totalnie splaszczony. Fashion! byloby niezle, gdyby swoich rak nie maczal w tym Will.i.am. A Do What U Want ma w sobie fajna energie, choc nie lubie R.Kellego i jego wstawka jest slabym ogniwem tego utworu, wersja z Christina znacznie lepsza. Poza tym nie moge sie oprzec wrazeniu ze to taka znacznie slabsza wersja Human Nature z Bedtimes Stories.