Kiedyś termin „polska muzyka” kojarzył mi się z radiowymi przebojami na jedno kopyto, koniecznie z identycznie brzmiącymi gitarami i sztampowym tekstem. Od kilku lat jednak – głównie za sprawą genialnych artystów młodego pokolenia – określenie to jest regularnie odczarowywane i przywołuje coraz milsze skojarzenia. Do grona wielkich nadziei rodzimej branży z pewnością zalicza się Daria Zawiałow, z którą miałem ostatnio okazję porozmawiać i to tak jak lubię – na spokojnie, przy ciepłej herbacie i bez szukania na siłę kolejnymi pytaniami chwytliwego nagłówka. Zapraszam do lektury!
Obserwuję cię od kilku lat, jeszcze na długo przed wydaniem pierwszej płyty – chyba za sprawą wspólnych znajomych – gdzieś migałaś mi na Facebooku i ta droga, którą przeszłaś, była dość długa. Zgodzisz się ze mną, że to cierpliwość była w Twoim wypadku kluczową cechą? Wiadomo, oprócz talentu, bo ten był i jest niepodważalny.
Cierpliwa to byłam na pewno! (śmiech) Faktycznie, ta moja droga od udziału w „Szansie na sukces” w wieku 16 lat do debiutu i wydania pierwszej płyty była bardzo długa i kręta, kompletnie nie wiedziałam co mnie czeka. Musiałam być cierpliwa i pokorna, ale też nie zawsze tak było. Będąc dzieciakiem byłam w gorącej wodzie kąpana i po „Szansie…” myślałam, że teraz ta ścieżka kariery będzie usłana różami, że za chwilę pojawi się producent i zaraz potem płyta. Nie znałam rynku, więc wydawało mi się, że po takiej wygranej wszystko pójdzie gładko, ale szybko okazało się, że tak nie będzie.
Ale to jest chyba taki przywar naszych czasów, że oczekujemy natychmiastowych wyników i tego, że od razu po programie będzie płyta, przebój i spektakularny sukces. Ty dochodziłaś do tego w taki bardziej oldschoolowy sposób czyli były talent show, śpiewanie w chórkach i jakieś mniejsze inicjatywy i tym wydeptałaś sobie ścieżkę do nagrania debiutanckiej płyty. I też nie przesadzajmy, wydałaś ją mając – wciąż zaledwie – 25 lat. Rozumiem jednak, że były takie momenty, gdzie to zniecierpliwienie było ogromne?
Non stop! Być może dlatego, że zawsze byłam najmłodsza w środowisku muzycznym, w którym aktualnie się obracałam i podpatrywałam starsze koleżanki – jak sobie radziły, jakie miały plany. Podobnie pierwsze idolki, jak np. Anię Dąbrowską, która po występie w programie wydała świetną płytę, co przecież nie jest zasadą, bo dobrze wiemy, że możesz nawet wygrać taki talent show, a po jego zakończeniu nagrać totalnego gniota. A w przypadku Ani – wow! Ona była dla mnie taką pierwszą osobą, która po programie zrobiła coś tak niesamowitego i przede wszystkim swojego, za co bardzo ją cenię. Druga sprawa, że szybko wyprowadziłam się z domu, bo zamieszkałam w Warszawie mając zaledwie 15 lat i mimo, że od najmłodszych lat byłam samodzielna, to jednak będąc 500 kilometrów od domu musiałam szybciej dojrzeć. Niczego się nie bałam, byłam mocno nastawiona na to, że mi się uda, ale kłody pod nogami i różne potknięcia sprawiły, że te momenty zwątpienia oczywiście się pojawiały. Ta droga do nagrania debiutanckiej płyty trwała 10 lat, więc czasami rzeczywiście miałam już dość, przestawałam wierzyć w siebie.
Nie stroniłaś od udziału w rozmaitych talent show, ale też chyba szybko przekonałaś się, że ta obietnica wielkiej kariery niekoniecznie przekłada się na rzeczywistość, a mimo to, konsekwentnie podejmowałaś kolejne próby. Dlatego, że gdzieś utarło się, że udział w takich programach to jedyny sposób na zaistnienie czy po prostu chciałaś się sprawdzić?
Jeśli chodzi o „Szansę na sukces” to ja w ogóle nie traktuję tego programu jako talent-show, to jest taki format, przez który przeszło jakieś 90% polskich artystów. Taki stały punkt w CV każdego wokalisty i wokalistki. (śmiech) „Szansa” była czymś zupełnie innym – mogłam po raz pierwszy zaprezentować się szerszej publiczności, był Wojciech Mann, którego uwielbiam, po prostu bardzo fajne przeżycie, a nie jakaś rywalizacja. Chociaż fakt, zwycięstwo tam umożliwiło mi występ w opolskich Debiutach, wprawdzie nie ze swoją piosenką, ale coverem Kasi Nosowskiej, i pokazanie się na tej kultowej scenie. Potem poszłam do „Mam Talent” i po tej przygodzie przyszedł właśnie pierwszy taki kopniak. Oczekiwania w tym wypadku były większe, bo w przypadku „Szansy” czy Opola zdawałam sobie sprawę, że występ tam nie sprawi, że z dnia nad dzień uda mi się wybić i cała Polska będzie leżała u moich stóp. „Mam Talent” mimo wszystko wydawał się większą trampoliną do rozpoczęcia kariery muzycznej i to był pierwszy raz kiedy dowiedziałam się, że to niczego nie gwarantuje. Że sorry dziewczynko, nie tędy droga, nic ci się nie należy tylko dlatego, że masz jakiś talent i ładnie śpiewasz. Wtedy tak naprawdę zdałam sobie sprawę, że nie będzie łatwo.
Ale to nie powstrzymało cię przed kolejną próbą.
Postanowiłam, że spróbuję jeszcze raz. Minęło kilka lat, podniosłam się po tym pierwszym rozczarowaniu i przede wszystkim miałam już jakiś zalążek swojego materiału. W wieku 18 lat poznałam Michała Kusza – mojego producenta, dzisiaj najlepszego kumpla i przyjaciela. Zaczęliśmy się powoli docierać muzycznie i jak już mieliśmy taki moment, w którym nadawaliśmy na tych samych falach i zaczęło nas to jarać, wówczas powstało pierwsze demo. Wtedy byłam świeżo po X-Factorze. Myślałam, że ludzie już o mnie zapomnieli i mogę zrobić drugie podejście, że może tym razem będzie lepiej i to mi w jakiś sposób pomoże dotrzeć do wytwórni płytowej, której będziemy mogli pokazać nasz materiał. Plan się powiódł, rzeczywiście udało się nawiązać taki kontakt i dzięki temu ta droga mocno się skróciła, bo pewnie gdybym wysyłała demo „z ulicy” to byłoby dużo ciężej się przebić i mogłoby one gdzieś po prostu przepaść. Chociaż byliśmy wtedy tak zdeterminowani i tak wierzyliśmy w te numery, że byliśmy mentalnie gotowi nawet wydać to sami.
Pamiętam dokładnie odcinek, w którym odpadłaś, bo robiłem tam wtedy materiał i spędziłem na planie programu i wcześniej prób praktycznie cały dzień. Mam przed oczami jeden obrazek – pojawiasz się na próbie w cekinowej czerwonej sukience, która ewidentnie ci nie leży i próbujesz wyperswadować ten pomysł producentom, ale oni twardo obstają przy swoim i ostatecznie wychodzisz w niej na nagranie live. Ciężko było zaakceptować, że ktoś próbuje zrobić cię na swoją modłę?
Mieli na mnie pomysł zupełnie inny od tego, który ja miałam na siebie, ale tak to niestety wygląda – liczy się pomysł reżysera, producentów, absolutnie nie liczy się co ty chcesz zrobić i na co ty masz tak naprawdę ochotę. Być może dlatego tak szybko mnie z tego programu wykopali. (śmiech) A tak poważnie, nie chciałam się po prostu godzić na te wszystkie ”szopki” i z perspektywy czasu w ogóle tego nie żałuję.
Wprawdzie wtedy pożegnałaś się z rywalizacją, ale taki werdykt wywołał prawdziwą burzę w sieci i ludzie zdecydowanie stanęli po twojej stronie i nie dowierzali wynikom.
To było bardzo miłe! Reakcje internautów zawsze są bardzo ciekawe, szczególnie, że czasami nie idą w parze z wynikami głosowań w takich programach. Fascynujące jest również to jak ludzie w nich występujący potrafią się zmienić. Wystarczy tylko, że ktoś zajdzie dalej albo nawet wygra i staje się zupełnie innym człowiekiem, odbija mu szajba, a potem szybko musi wrócić na ziemię…
Czy mimo tego, że miałaś już wtedy pomysł na siebie i zalążek własnego materiału, to wciąż pojawiali się ludzie, którzy próbowali przeforsować swoje pomysły i np. zrobić z ciebie gwiazdkę pop i obiecywać złote góry? Bo to jest taka pułapka, który czyha na każdego młodego artystę w tej branży.
Było parę takich rozmów ze mną, próbujących sprowadzić mnie do parteru i mających udowodnić mi, że moja muzyka kompletnie się nie przyjmie i muszę zrobić coś zupełnie innego, jeśli liczę na jakąkolwiek karierę w branży. Kończyło się to tak, że dosłownie ze łzami w oczach rezygnowałam z kontraktu i powtarzałam, że nie, że choćbym miała wydać ten materiał z Michałem samodzielnie i miałoby to nie „zażreć”, to niech tak się stanie. Byliśmy w tym bardzo zawzięci i pewni swojego, aż w końcu ktoś uznał nasze demo za interesujące.
Rozumiem więc, że potem, gdy materiał „zażarł” i po wygranej w Opolu, satysfakcja z postawienia na swoim była jeszcze większa?
To było dla nas nie do pomyślenia! Wiedziałam wtedy, że albo teraz albo nigdy. Mając na koncie te wszystkie poprzednie doświadczenia wiedziałam, że jeśli po wydaniu ”Malinowego Chruśniaka” nic się nie zmieni, jeśli przejdzie bez echa to przecież nie będę próbowała po raz kolejny, bo ileż można? Pomyślałam, że najwyraźniej nikt mnie nie lubi i będę musiała zająć się czymś innym – uruchomić plan B i pójść na studia. Michał był podobnego zdania. Powiedział, że jak tym razem nie wyjdzie to rzuca muzę, bo już za dużo tych prób, stresu i rozczarowań. Konkurs w Opolu traktowaliśmy jako możliwość zaprezentowania naszego kawałka i dobrą zabawę! Dlatego to, że „Malinowy chruśniak” zaczął radzić sobie tak dobrze, że wygraliśmy Opole, to wszystko było dla nas totalnym szokiem. W ogóle to był przełomowy festiwal, bo po raz pierwszy od wielu lat można było w Debiutach śpiewać swój utwór, mieliśmy fantastycznych „rywali” w postaci m.in. Korteza i Bovskiej, w innym dniu występowała też Kasia Nosowska, Mela Koteluk … Piąty dzień festiwalu był z kolei poświęcony scenie alternatywnej. Naprawdę, niezapomniana edycja i do dziś bardzo dobrze ją wspominam.
Na jakim etapie były wtedy prace nad albumem? Pytam, bo jestem ciekawy, czy taki nieoczekiwany sukces singla miał wpływ na resztę materiału.
Mieliśmy już gotową całą płytę. „Malinowy chruśniak” nie był nawet naszym kandydatem na pierwszego singla, ba, w ogóle nie typowaliśmy go do pierwszej piątki singli z płyty. Chcieliśmy postawić na „Kundla Burego”, ale ostatecznie singiel wybrała wytwórnia i my im zaufaliśmy. Doszliśmy do wniosku, że skoro pracowaliśmy nad tym albumem tak długo to nie jesteśmy obiektywni, a i tak cały materiał zrobiliśmy po swojemu, więc cokolwiek nie zostanie wybrane na singla i tak już postawiliśmy na swoim. Pod koniec roku dodaliśmy jeszcze do track listy albumu, dosłownie na ostatnią chwilę, dwa utwory ”Król LuL” i ”Noce Ukryte”.
Jakie to było uczucie, kiedy wiedziałaś już, że właśnie otwiera się rozdział, o którego otwarciu zawsze marzyłaś? Te wszystkie trudne doświadczenia sprawiły, że nie zachłysnęłaś się tym? Tak jak pewnie mogłoby się to przydarzyć debiutantce, która przy pierwszej próbie od razu zgarnęła hit.
Do dzisiaj mi tak zostało, że podchodzę do tego z bardzo dużym dystansem. Oczywiście, nie jestem ignorantką, cieszę się z tego wszystkiego i nie dowierzam w to co się dzieje, natomiast próbuję się tym nie zachłysnąć. Bo ja już wiem jak to wygląda – jesteś na górze, a za chwilę możesz być na samym dole. Noszę w sobie pokorę i tak było od początku. Tym bardziej, że to nie było takie „boom” od razu, początki były trudne i choć pierwsze dwa single notowały fajne odsłony w sieci, to w zasadzie niewiele stacji radiowych nas grało, chyba nie były do końca przekonane, więc to wszystko tak powoli narastało. I mam wrażenie, że nadal narasta, co mnie bardzo cieszy i mam nadzieję, że tak już zostanie. Oby!
Byłem na twoim koncercie w studiu im. Agnieszki Osieckiej w Radiowej Trójce i muszę przyznać, że rozglądając się wśród publiczności widziałem wiele osób starszych od ciebie. Co chyba jest super, bo mam wrażenie, że taki dojrzalszy słuchacz często zamyka się na młodych wykonawców i nie chce mu zaufać.
To jest super, zdecydowanie! Bardzo chcieliśmy docierać do starszych słuchaczy i cieszę się, że się udało. Ale jeśli spojrzeć np. na publiczność, która pojawiała się na koncertach z naszej ostatniej trasy A Kysz! Tour to był to naprawdę bardzo duży przekrój ludzi – od gimnazjalistek do osób po 50-ce. Dostaję bardzo dużo wiadomości od rodziców, którzy wysyłają filmiki swoich dzieciaków śpiewających np. „Kundla Burego”. Taki był mój zamysł, żeby ten materiał mógł dotrzeć do każdego i żeby każdy mógł przygarnąć do siebie chociaż jeden utwór. Dlatego też ta płyta jest tak eklektyczna i myślę, że kolejna również taka będzie.
Tworząc materiał zamykacie się w swojej dwójce czy jednak są jeszcze ludzie z zewnątrz, którzy opiniują efekty waszej pracy, sugerują jakieś zmiany?
Zamyka się to mocno w naszej dwójce, jesteśmy sfokusowani na sobie i później muzycy odgrywają naszą wizję, dodając tylko jakieś smaczki. Niemniej dużą rolę odegrał również gitarzysta Piotrek Rubik, który owiał album swoimi gitarami, skomponował również dwie piosenki. Michał jest odpowiedzialny za wszystko: za gitary, basy, synthy, klawisze, muzykę, produkcję. Ja z kolei za linie melodyczne, teksty, chórki, również muzykę, więc stanowimy w zasadzie taki klasyczny duet. Wytwórnia nam ufa, spełniliśmy pokładane oczekiwania z pierwszą płytą, w końcu mamy złoto! (śmiech) Więc przy drugim krążku też dostaliśmy wolną rękę i możemy spokojnie tworzyć. Myślę, że daje nam to jeszcze większe pole do popisu, choć na pewno każdy wiąże z tym projektem duże nadzieje i wypadałoby im sprostać.
Klimat i brzmienie „A Kysz!” określiłbym mianem takiej rockowej baśni i ten styl jest już dość charakterystyczny i myślę, że mocno kojarzący się z tobą. Przy drugim albumie chcecie iść w to dalej czy jednak stawiacie na totalny eksperyment?
Rockowa baśń, takiego określenia jeszcze nie słyszałam. Podoba mi się. Co do drugiego albumu, to na pewno nie będzie to taki totalny eksperyment, nie wydamy nagle jazzu! (śmiech) W jakiś sposób to będzie kontynuacja tego co pokazaliśmy na pierwszej płycie, ale to co będzie je różnić i co już na ten moment wiem to to, że drugi krążek będzie dojrzalszy. Nie potrafię jeszcze tego zdefiniować i powiedzieć ci w czym ta dojrzałość będzie się dokładnie wyrażać, ale na tym etapie prac tak bym to właśnie określiła.
Przewidujesz jakieś duety? Bo mimo młodego wieku i jednej płyty na koncie, zdążyłaś już współpracować z uznanymi na rynku artystami. Co też jest fajne, bo nie patrzyli na ciebie przez pryzmat debiutantki, ale docenili jakość.
Im dalej idę w las, tym spotykam na swojej drodze coraz więcej artystów i niektórzy z nich okazują się fantastycznymi, normalnymi, bardzo wartościowymi osobami, które właśnie nie zamykają się na innych, które doceniają i od razu traktują cię tak jakbyś był na ich poziomie. Liczy się dla nich to jakim jesteś człowiekiem, a nie ile platynowych płyt sprzedałeś i to jest super. Natomiast czy ktoś pokaże się na albumie to… tego jeszcze nie wiem. Jeżeli jakiś duet się wydarzy to bardziej jeden niż dziesięć, ale jest za wcześnie, żeby o tym rozmawiać.
No właśnie, wspomniałaś już o tym, ale warto poświęcić na tę wiadomość odrębny akapit – „A Kysz!” uzyskał właśnie status Złotej Płyty.
Jest coś w tym, co trochę zapiera dech w piersiach, bo było to marzeniem z kategorii tych, które wydawały mi się kompletnie nierealne. Myśleliśmy, że sprzedamy tysiąc płyt i już wtedy będziemy skakać z radości i krzyczeć „udało się!”, a tu dobiliśmy do 15 tysięcy… Ciężko to opisać. Wow!!! Bardzo się cieszymy.
Ta Złota Płyta, świetne recenzje, oczekiwania fanów, krytyków… Czujesz presję przy nagrywaniu nowego krążka? Bo utrzymanie pewnego poziomu to jedno, a każdy jeden słuchacz i odbiorca ma pewnie w głowie swój pomysł i wizję tego, co chciałby usłyszeć. Myślisz, że potrafisz się wyłączyć z tej całej sytuacji i oczekiwań i po prostu tworzyć?
Wydaje mi się, że potrafię. Na początku myślałam, że będzie gorzej, ale udało mi się to okiełznać. Faktycznie, ta presja jest zewsząd i da się to odczuć. Nie tylko wśród fanów, ale słyszymy to z ust dziennikarzy, radiowców, innych muzyków, ten temat gdzieś często się pojawia, a my przecież doskonale wiemy, że nie ma sensu silić się na jakieś powtórki i próby napisania czegoś równie chwytliwego jak single z pierwszej płyty. To byłoby najgorsze co moglibyśmy zrobić. Staramy się z Michałem trochę wyłączyć i skupić się na tym, żeby te oczekiwania nas nie zjadły. Chcemy zrobić coś nowego, świeżego i co nas jara, zaufać naszemu instynktowi. To się sprawdziło i może sprawdzi się znowu, jeśli nie – trudno. Na to nie mamy wpływu, będziemy robić to co czujemy, bo to jest dla nas najważniejsze.
Show-biznes. Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że będąc wokalistką czy wokalistą, bywanie i funkcjonowanie w tym świecie jest nieodzowną częścią zawodu, wręcz takim patentem na to, żeby zaistnieć. Ty i kilku innych młodych wykonawców z sukcesami na koncie udowadniacie, że jednak da się zrobić przebój i grać koncerty bez tej całej otoczki. Takie było twoje założenie od początku, że zero wygłupiania się na ściankach i pracuję, a nie bywam?
Ja po prostu wszystkie takie propozycje i zaproszenie selekcjonuję i jestem tam, gdzie chciałabym albo czuję, że powinnam być. Całkiem niedawno gościliśmy na premierze filmu „Plan B”, do którego nagraliśmy piosenkę i uznaliśmy, że wypadałoby pojawić się na tym wydarzeniu. Jest to jak najbardziej moja świadoma decyzja, bo nie jestem fanką chodzenia na imprezy tylko po to, żeby się pokazać. Interesuję się modą, więc jeśli dostałabym zaproszenie od projektanta, którego bardzo lubię i którego pokaz chcę zobaczyć, to poszłabym tam. Ale nie po to, żeby sfotografować się na ściance i zbić ze wszystkimi piątkę, ale żeby zobaczyć co przygotował.
I jak wrażenia po premierze filmu? Upewniłaś się, że to nie jest twój świat czy wręcz przeciwnie?
Miałam jedno ciekawe doświadczenie – podczas wywiadu z jednym z portali padło pytanie co mnie zainspirowało do napisania tekstu „Jeszcze w zielone gramy” i muszę przyznać, że przez dobre 10 sekund nie mogłam wydukać ani jednego słowa. (śmiech) Faktycznie, ja się w takich miejscach czuję nieco zagubiona i gdyby nie moja product menadżerka z Sony Music to pewnie stałabym cały wieczór gdzieś z tyłu. W porównaniu z innymi nie czuję się jak ryba w wodzie podczas medialnych spędów, gdzie trzeba błyszczeć i brylować.
Nie brylujesz na salonach, koncertujesz, nagrywasz… Gdzie zbierasz inspiracje, które potem owocują czymś fajnym w studiu nagraniowym?
Razem z mężem dużo jeździmy po koncertach i bardzo to lubimy. Michał mniej – on jest typowym domatorem, takim Spotifowcem, który dużo szpera w sieci i wyszukuje nieprawdopodobne, ale mało znane zespoły i mógłby spokojnie mieć taką audycję w radiu. To wszystko się jakoś kumuluje, ale oczywiście nie chcemy nikogo kopiować, więc te dźwięki, które chłoniemy podczas słuchania innych wykonawców, mają nas tylko zainspirować do stworzenia czegoś kompletnie oryginalnego i naszego.
To co teraz gości na playliście Darii Zawiałow?
Cały soundtrack do filmu „Call Me By Your Name”. Jest przepiękny! Nowa płyta MGMT, regularnie na playliście jest też ostatni album Nothing but thieves”, którym wciąż się jaram… Ogólnie ostatnio słucham mniej muzyki, gdyż jest już ten etap tworzenia płyty, gdzie muszę się od niej odciąć, bo nie chcę mieć jakichś naleciałości, które potem zaowocują np. znaną już melodią. Zdarzyło mi się tak raz, że mieliśmy już nagrany chórek do jednego z utworów, odsłuchiwaliśmy go w studiu nagraniowym i nagle mówię „Michał, ja to skądś znam… To nie jest moje!”. (śmiech) Okazało się, że to było chyba coś od Foster The People, więc musieliśmy to szybko skorygować, ale właśnie takie rzeczy rodzą się nieświadomie i dlatego na takim już zaawansowanym etapie pracy nad płytą wolę się wyłączyć i niczego nie słuchać. Wiadomo, nie jest łatwo, bo co chwila wychodzą kolejne nowości, na które nie mogę pozostać obojętna.
W takim razie czekam na płytę i rozumiem, że premiera jeszcze w tym roku?
Jesteś pierwszą osobą, która zakłada, że płyta wyjdzie w tym terminie, bo z kim nie rozmawiam i mówię, że może premiera na wiosnę 2019 to słyszę „Co tak szybko?!”. Mam wrażenie, że jesteśmy mocno wyeksploatowani i dla nas „A Kysz!” może już być mocno ograne, ale dla ludzi jeszcze jest stosunkowo świeże, więc z premierą kolejnej płyty możemy jeszcze chwilę poczekać. Nie mamy jeszcze żadnego terminu, nikt nas nie pogania i to jest naprawdę ekstra, bo słyszy się dużo o wytwórniach, które blokują artystów, popędzają i tym podobne sytuacje. My mamy duży komfort pracy, pełne zaufanie i świetne warunki do tworzenia, więc mogę powiedzieć, że jesteśmy szczęściarzami.
Strona główna ROZMOWY W TOKU Daria Zawiałow: Nie zgadzałam się na szopki. Dziś tego nie żałuję, jako...