Oto nowa gwiazda TVN! Wywiad z Karoliną Ferenstein-Kraśko

0

Show-biznes co jakiś czas potrzebuje zastrzyku świeżej energii w postaci nowych twarzy, które zawładną wyobraźnią widzów i napędzą medialne koło, przynajmniej na chwilę. Potrzebują tego widzowie, potrzebujemy tego my dziennikarze, często potrzebują tego też przekonane o swojej niezastępowalności gwiazdy. Bo jak poczują oddech nowych koleżanek i kolegów, to i nagle w sposób magiczny zaczynają się bardziej starać. Każda stacja przed startem kolejnych ramówek ma w zanadrzu takich „debiutantów”, z którymi wiąże spore nadzieje. W przypadku TVN i najbliższego sezonu wiosennego taką osobą jest z pewnością Karolina Ferenstein-Kraśko, choć ciężko nazywać ją debiutantką – wszak od lat funkcjonuje w show-biznesie jako żona jednego z najpopularniejszych dziennikarzy. Ale teraz będzie mieć w końcu okazję, aby zapracować na własny medialny rachunek dzięki udziałowi w nowej edycji „Agenta”. Karolina to piękna kobieta, która na co dzień ma swoje pasje i ciężko pracuje na sukces, o którym nie trąbią wszystkie gazety i telewizje. A szkoda! Miejmy nadzieję, że to się niebawem zmieni – za sprawą programu, jak i książki, która właśnie wchodzi na rynek. Zapraszam do lektury wywiadu, po którym mam nadzieję, że polubicie ją tak bardzo jak ja!
 
grabari.pl: Pani udział w „Agencie” jest niespodzianką tylko z jednego powodu – do tej pory wszystkie medialne aktywności ograniczała Pani do minimum. Skąd decyzja, żeby teraz niejako znów wyjść przed szereg?
 
Karolina Ferenstein-Kraśko: Tak naprawdę bardzo długo się nad tym zastanawiałam i decyzję podjęłam w ostatniej chwili. Co nie było dobrym pomysłem, bo nie mogłam przygotować się do programu tak jak bym tego chciała i z perspektywy czasu trochę tego żałuję, bo zaskoczyło mnie w nim bardzo wiele przeróżnych sytuacji i to m.in. właśnie z powodu braku przygotowania. A co mnie skłoniło do podjęcia tego wyzwania? Rzeczywiście, odkąd mam dzieci i jestem z Piotrem musiałam zrezygnować z wyczynowej kariery sportowej na takim poziomie jak kiedyś, rzadziej startowałam w konkursach i bardziej zaczęłam robić to dla pielęgnowania samej pasji niż wyników. Zrobiłam to dlatego, że uważałam, że gdy się ma małe dzieci ktoś musi w rodzinie grać drugie skrzypce. Kiedy rusza ta cała medialna machina to przestajesz być panem własnego losu i czasu. A ponieważ ja znałam dobrze te mechanizmy, to przez wiele lat się przed tym broniłam. Przychodzi jednak w życiu taki moment, że pojawia się impuls do zmian. Może nie jestem w tym oryginalna, ale u mnie taki moment przyszedł po tej osławionej 40-ce. Zrobiłam sobie rachunek sumienia i pomyślałam, że może teraz właśnie jest ten czas, żeby zrobić coś dla siebie, coś zaskakującego, czego nikt by się po mnie nie spodziewał i podjąć to wyzwanie? I jako takie wyzwanie, z którym trzeba się zmierzyć, ten program potraktowałam.
 
Do tej pory była Pani po drugiej stronie kamery. To duża zmiana?
 
Mam firmę, która organizuje lub współprodukuje między innymi kilka dużych imprez sportowych rocznie, każda na kilkadziesiąt tysięcy ludzi, więc jestem raczej osobą, która kreuje tę rzeczywistość i zawsze jestem po tej drugiej stronie, ale tutaj dałam się wyciągnąć na ten pierwszy plan. Ale absolutnie tego nie żałuję! To były niesamowite emocje i chociaż mój obraz w programie może niektórych widzów zaskoczyć, to mi udział w nim dał naprawdę bardzo wiele.
 
Wspomniała Pani, że sporo rzeczy w programie było dużym zaskoczeniem. Co konkretnie?
 
Wszystko! (śmiech) Między innymi to, że bardzo często intelektualne rozgrywki i zadania były dużo trudniejsze niż te ekstremalne fizycznie, bo tak naprawdę kiedy było coś bardzo trudnego do zrobienia, kiedy włączała się adrenalina i emocje, to wtedy odzyskiwałam równowagę. A nie gdy przez wiele godzin trzeba było się głowić i wymyślać jakieś strategie. Zaskoczyło mnie też to, jak przesuwała się granica naszych możliwości. Ja już w pewnym momencie miałam takie poczucie, że co mi nie każą, to ja to zrobię! Że jestem poddana już takiej presji i stresowi, że mogę z siebie wydobyć dużo więcej niż kiedykolwiek przypuszczałam. To jest niesamowite, że jak człowiek jest pod permanentną presją i stresem, to czasami nawet chce te granice przekraczać, żeby dać ulgę swojej głowie.
 
Media już spekulują, że udział w „Agencie” to dopiero preludium kolejnych medialnych projektów z Pani udziałem.
 
Na razie w ogóle się nad tym nie zastanawiałam, bo nie wiem jak mogłabym znaleźć w swoim grafiku miejsce na jakieś dodatkowe zobowiązania. Ale życie mnie nauczyło, że „nigdy nie mów nigdy” i czasami warto otworzyć się na nowe wyzwania. Czas pokaże.
 
Mając na głowie firmę i rodzinę, taki wyjazd i „zniknięcie” na kilka długich tygodni to z pewnością duże wyzwanie logistyczne. Ciężko było to wszystko zorganizować, szczególnie, że tak jak Pani przyznała, decyzja zapadła w ostatniej chwili?
 
Nie ma co ukrywać, absolutnie wszystko spadło na mojego męża i to on przejął wszystkie obowiązki. Od odbierania dzieci ze szkoły, przez odrabianie lekcji, na przewijaniu i kąpaniu kończąc. Było tego dużo przy trójce dzieci oraz pracy i pomagała mu ciocia Paulina. Największym wyzwaniem były chyba właśnie te obowiązki związane z odrabianiem lekcji, bo dzieci ze szkoły wracają popołudniu, a mój mąż ma codzienny program w TVN24 BiS emitowany wieczorem, więc na pewno było dla niego sporą trudnością, żeby być popołudniu w domu, przypilnować i pomóc dzieciakom i zdążyć jeszcze przygotować się do programu. Niestety, z przykrością stwierdzam, że świetnie sobie poradzili beze mnie! (śmiech) Chociaż muszę powiedzieć, że teraz bardziej dzielimy się tymi obowiązkami, bo ja się trochę od nich odzwyczaiłam, on z kolei przyzwyczaił, więc jest równowaga.
 
Chciałbym wrócić do tego co powiedziała Pani na początku rozmowy, że ciężko zatrzymać medialną machinę, która już ruszyła. Ale ja mam wrażenie, że w Pani przypadku, paradoksalnie, to wyjście przed szereg w końcu stawia piłkę po Pani stronie. Do tej pory gazety kreowały rzeczywistość na bazie domysłów, „informatorów”, gdzieś zupełnie obok. Teraz to Pani ma głos.
 
Trafna uwaga, bo ja do tej pory nie wypowiadałam się medialnie i często jakieś historie związane ze mną działy się w prasie, a ja ich nie komentowałam. Nie chciałam po prostu zabierać głosu w sprawach, które były albo wymyślone, albo mijały się kompletnie z prawdą i nie chciałam się do tego poziomu zniżać. Często te wszystkie historie żyją swoim życiem i można je dementować w nieskończoność, a i tak ktoś będzie „wiedział lepiej”. Nie mam większych złudzeń, że tym razem będzie inaczej.
 
Domyślam się, że gdy w prasie pojawiają się jakieś nieprawdziwe informacje na nasz temat, to pierwsza reakcja jest właśnie bardzo zapalna, że chce się krzyczeć i dementować. Kiedy przychodzi moment, że człowiek wie już, że to nie ma większego sensu?
 
Nie można się nad tym wszystkim jakoś specjalnie i długo zastanawiać, marnować na to swojego czasu. Realne życie jest przecież gdzie indziej, na pewno nie na portalach plotkarskich i w tabloidach. Im szybciej będziemy mieli tego świadomość, tym lepiej.
 
Pani prawdziwe życie, to o którym nikt specjalnie się nie rozpisuje, to konie. Jak wygląda Pani codzienna praca?
 
Poza tym, że jestem właścicielem stadniny koni, w której jest kilkadziesiąt wspaniałych zwierzaków, które trzeba codziennie nakarmić, zadbać, sprowadzić do nich lekarza czy zrobić ileś remontów w ciągu roku, to oczywiście w Gałkowie odbywa się też mnóstwo imprez i projektów, które trzeba zorganizować i ich doglądać. Mam firmę eventową, produkuję sporo imprez sportowych, przede wszystkim jeździeckich, ale i żeglarskich, maratonów, projektów charytatywnych. Są to duże imprezy, często międzynarodowe, które trwają po trzy, cztery dni. Teraz mam też przyjemność pochwalić się, że jestem już po raz czwarty dyrektorem kreatywnym wielkiej imprezy jeździeckiej, awansowanej w tym roku do super ligi jeździeckiej. Można to porównać do piłkarskiej Ligi Mistrzów – najlepsi jeźdźcy ze wszystkich kontynentów, z 22 krajów, przyjeżdżają rywalizować w czerwcu do Sopotu. Będzie dziesięć stacji telewizyjnych z całego świata i ogromne emocje. Takich projektów mam sporo i wiąże się z tym bardzo dużo pracy. Od pozyskiwania sponsorów, poprzez działania marketingowe i zapraszanie mediów, po samą produkcję imprezy, która jest bardzo skomplikowana i złożona. Trzeba się zająć końmi, logistyką, podłożem na parkourze, zbudowaniem tego całego świata, który powstaje na te cztery dni, zazwyczaj w plenerze. To jest wielkie wyzwanie, które jednak przynosi wiele satysfakcji. Na całe szczęście, mam przy sobie zespół fantastycznych młodych ludzi, którzy mnie wspierają. Jest co robić!
 
A jak by tego było mało, dołożyła sobie Pani jeszcze napisanie książki „Konie. Pasja od pokoleń”. Premiera dopiero 15 lutego, a książka okupuje już pierwsze miejsce w rankingu Empiku na najpopularniejsze poradniki.
 
W końcu się udało, bo to jest proces, który trwa już od dwóch lat i tak się złożyło, że udało mi się ją skończyć właśnie teraz i to wszystko jakoś się zbiegło w czasie. Moja rodzina zajmuje się jeździectwem już od czterech pokoleń, od mojego dziadka, który urodził się jeszcze w XIX wieku. Mam taką misję, żeby to jeździectwo w Polsce było postrzegane tak jak na to zasługuje. Historia koni i Polaków jest bardzo długa, piękna i barwna i chciałabym, żeby szersze grono naszych rodaków mogło się tego dowiedzieć – po to jest ta książka. Mam nadzieję, że jest napisana przystępnym językiem i każdy znajdzie w niej coś ciekawego. Od moich historii rodzinnych, po wiedzę dotyczącą koni i jeździectwa.
 
Z tej rozmowy wyłania się obraz kobiety, która w jednej ręce trzyma dziecko, a w drugiej laptopa i telefon, w międzyczasie załatwiając jeszcze sto spraw. Czuje się pani czasami taką supermenką? 
 
Rzeczywiście, trochę ten obrazek tak wygląda. (śmiech) Mam biuro w domu, więc cały zespół przyjeżdża do mnie.  Przy tak dużej rodzinie, gdybym miała jeszcze tracić czas na dojazdy, to pewnie to by się nie udało. Twórczy szał to jest to! Choć oczywiście, nie przy tych większych projektach, bo tam musi być zaplanowane co do minuty, ale generalnie te chaotyczne opowieści też zawsze dziwnym trafem kończą się happy endem. Myślę, że w tym szaleństwie jest metoda.
 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here