Widziałem już nowego „Pitbulla”. Przed widzami duże wyzwanie

2

Dawno chyba w polskim kinie nie było takiej zawieruchy medialnej jakiej byliśmy świadkiem przy powstawaniu najnowszej i jednocześnie ostatniej części „Pitbulla”. Początkowo reżyserować miał ją twórca całej sagi czyli Patryk Vega, ale po burzliwym rozstaniu z firmą produkcyjną, temat powierzono Władysławowi Pasikowskiemu. W międzyczasie wydarzyło się jeszcze kilka skandali i głośnych przepychanek w tabloidach i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że film nawet nie tyle poniesie klęskę, co po prostu nigdy nie zostanie nakręcony. Tak się jednak nie stało i w końcu nadszedł ten długo oczekiwany – zarówno przez entuzjastów, jak i krytyków serii – moment i „Pitbull: Ostatni Pies” wchodzi właśnie na ekrany kin.
 
Produkcja Pasikowskiego to ogromne wyzwanie dla widzów i fanów polskiego kina akcji, bowiem ci w ostatnim czasie zostali przyzwyczajeni do tego, że jeśli film gangsterski to tylko spod szyldu Patryka Vegi. A ten, jak wiemy, zdążył wyrobić sobie bardzo charakterystyczny styl, który zapewnił mu prawdziwą hegemonię i kurę znoszącą złote jaja. Złote dla widzów, cuchnące dla krytyków. I teraz dla niektórych dobra, dla innych zła informacja – „Ostatni Pies” to odwrót o 180 stopni od tego co dotychczas serwował Vega. Pasikowski postanowił zrobić zupełnie inny film i jeśli miałbym wskazać symboliczną różnicę między stylem obu panów to niech za przykład posłuży mi scena z „Pitbulla” właśnie. Uwaga, bo będzie mały spojler! Jedna z bohaterek wraca ze spotkania z pewnym uroczym biznesmenem i okazuje się, że ów szycha ma słabość do brutalnego seksu przy użyciu… butelki od szampana. I widzicie, sama ta informacja na pewno pobudza naszą chorą wyobraźnię, ale Pasikowski zostawia to patologicznym zakamarkom naszego mózgu. Vega natomiast spokojnie pokazałby penetrację butelką, a jakaś biedna cipa-statystka musiałaby z tej okazji zamontować sobie w kuciapce GoPro albo inne cudo techniki w służbie naturalistycznych zapędów reżysera. Efekt oglądalibyśmy wszyscy na ekranie, byłby szok i niedowierzanie, a tak po cichu pomyślimy sobie „ale zwyrol!”, ewentualnie spojrzymy następnym razem na szampana z nieco innej strony niż dotychczas.
 
Dobrze, skoro ustaliliśmy, że „Ostatni Pies” to nie kolejne „Niebezpieczne kobiety”, ani tym bardziej „Kobiety Mafii”, to już zostawmy te porównania i przejdźmy do meritum. Nowy „Pitbull” to po prostu dobry film, klimatem przypominający kultowe produkcje lat 90-tych i doskonale obsadzony aktorsko. Wielki powrót Marcina Dorocińskiego nie bez powodu wywołał spazmy wśród fanów serii, bo Despero to jest jednak niezły skurwesyn i to właśnie z jego perspektywy Pasikowski opowiada całą historię. Laski piszczą, kolesie zapuszczają wąsik, no jest moc. Ale nawet Dorociński nie dźwignąłby tematu, gdyby nie miał z kim grać, a tutaj ma do dyspozycji swoich starych kolegów czyli Krzysztofa Stroińskiego i Rafała Mohra. Do tego fantastyczna Iza Kuna i mój absolutny faworyt czyli Adam Woronowicz, który ma tak patolskie spojrzenie, że po prostu wymiękam, zakładam ręce za głowę i czekam na strzał w potylicę. Kapitalne są też epizody, a show już w pierwszym kwadransie kradnie Kasia Nosowska. I nie, Kaśka, nie wyglądasz w tej scenie grubo, bo wiem, że szukasz potwierdzenia, że nie, to ci mówię jak jest.
 
Jak na film o gangsterach i policjantach to zaskakująco mało tu wulgaryzmów, a już na pewno nie spełniają funkcji znaków interpunkcyjnych. Chociaż mi to i tak by nie przeszkadzało, bo sam dobrze wiem, ile emocji może oddać taka sążna kurwa. W „Ostatnim Psie” jest też dużo fajnego humoru, ale w odpowiednich dawkach, bo nikt tutaj nie chciał zrobić komedii sensacyjnej, a i tak publiczność ma kilka momentów, żeby się porządnie zachichrać.
 
Tak naprawdę mam tylko dwa zastrzeżenia, które nie zepsuły mi odbioru filmu, ale gdzieś zgrzytałem swoimi krzywymi zębami. Pierwsza rzecz – muzyka. Mam wrażenie, że nie do końca tutaj wykorzystano potencjał muzy budującej napięcie czy ogólnie będącej trochę narratorem wydarzeń. Za mało pompy, za dużo dźwięków rodem z taniego romansu. Druga sprawa to chyba efekt mojej prawie-kariery jako polonisty. W filmie często przywołuje się postać Majamiego, ale właśnie… NIKT NIE ODMIENIA JEGO IMIENIA I TO PO PROSTU NISZCZY MI ŻYCIE. „Jarek był kolegą Majami”, „Mówiłam, żebyś nie brał sprawy po Majami”… Kumam opcję, że po prostu nie Majami, a Miami, jak to miasto, i wtedy rzeczywiście bez odmiany, no ale brzmi to mega krzywo. Ale widzicie, jeśli moim zarzutem jest odmiana słowa, które pada w filmie 7 razy, to rzeczywiście tak po ludzku chyba nie miałem się już do czego przyczepić… Pozostaje mi więc zaprosić was do kina i sformułowania swojej własnej opinii nt. „Pitbulla” – myślę, że nie pożałujecie, a jak pożałujecie to przynajmniej będziemy mieli się o co kłócić.
 
Celowo pomijałem do tej pory szczegóły i ocenę roli Dody, bo o tym powstała odrębna publikacja wideo czyli mój pierwszy vlog – zapraszam do oglądania, komentowania i oczywiście subskrybowania kanału grabari.pl, bo to ponoć bardzo ważne, że niby suby = hajsy, więc wiecie co robić!
 

 

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here