Uważaj na nowe koleżanki…

3

Są takie filmy, które na papierze nie wyglądają jakoś specjalnie obiecująco, bo patrzymy na nie uwięzieni w stereotypy i prywatne uprzedzenia. Kiedy po raz pierwszy trafiłem na informację o tym, że szykuje się „thriller z elementami komedii” z Anną Kendrick i Blake Lively, pomyślałem, że ktoś tutaj ewidentnie przedawkował. No bo jak to, utalentowana, ale charakterystyczna Kendrick zestawiona z Blake Lively, której umiejętności aktorskich nie cenię zbyt mocno, do tego porwanie się na miksowanie gatunków do tej pory miksowanych dobrze raczej tylko przez mistrza Tarantino… To nie może się udać. SŁODKI JEZU, JAK JA SIĘ MYLIŁEM!
 
„Zwyczajna przysługa (oryg. A Simple Favor”) wchodzi do polskich kin 19 października, ale miałem przyjemność uczestniczyć w pokazie przedpremierowym i skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością. A ta przedstawiona w filmie jest pokręcona jak logika antyszczepionkowców. Rola recenzenta przy tym obrazie jest o tyle niewdzięczna, że jest on naładowany wręcz zwrotami akcji i najmniej spodziewanymi twistami na świecie, więc nie mogę za wiele napisać, bo zepsuję niespodziankę. Więc może najpierw kilka słów o głównej osi fabuły – akcja rozgrywa się w małych amerykańskim miasteczku, gdzie mieszka pocieszno-niezdarna Stephanie (w tej roli Anna Kendrick). Samotna matka wychowująca małego chłopca, w wolnych chwilach vlogerka kulinarna i „madka”, nosi śmieszne skarpetki, generalnie creepy klimaty, jeśli kiedykolwiek zabłądziliście w te rejony YouTube’a. To jest ten typ osoby, którą lubisz, bo odwali za Ciebie robotę, ale czasami zastanawiasz się, czy rzeczywiście nie powinieneś zrobić tego sam, a ją po prostu zabić, bo aż tak cię irytuje swoim entuzjazmem do wszystkiego. Syn Stephanie zaprzyjaźnia się w szkole z chłopcem, którego mamą jest Emily. Dżaga na szpilkach, lubi garnitury, najlepiej bez bluzki i stanika pod marynarką, a bujny blond doczep ścieli się po samą kość ogonową. Panie, mimo oczywistych różnic, szybko się zaprzyjaźniają i wydaje się, że są możliwe dwie opcje: skończą w lesbijskim związku albo pokłócą się o buty. NIC Z TEGO. Nagle Emily niespodziewanie znika i zaczyna się prawdziwa imba. I to jest ten moment, w którym nie mogę napisać nic więcej, bo dostanę nagrodę złotego spojlera.
 
Początkowo, struktura fabuły i sposób odkrywania kolejnych tropów przed widzami przypominały mi „Zaginioną dziewczynę”, ale w „Zwyczajna przysługa” wyniosła te motywy na zupełnie inny poziom. Co więcej, udało się uniknąć opcji, w której tych zwrotów akcji jest tak dużo, że kolejne przestają nas zaskakiwać. Tutaj naprawdę myślimy „ok, mamy to” i za chwilę jeb! Jednak nie. A to, co odróżnia ten film od innych thrillerów, to przede wszystkim poczucie humoru. Oczywiście, są typowe amerykańskie gagi w stylu „facet potrącił babę autem”, ale zdecydowanie więcej tutaj świetnych, do bólu sarkastycznych dialogów i ironicznych żarcików. Zaskakuje w tym wszystkim Blake Lively, która przy genialnej Annie Kendrick wcale nie wypada blado, a dodatkowo świetnie radzi sobie w scenkach komediowych. Jednak bycie żoną Ryana Goslinga czegoś uczy człowieka…
 
Byłem na seansie z Pańczykową i ubawiliśmy się jak świnki, kompletnie się tego nie spodziewając. Na pewno pomogło to, że kochamy intrygi i w trzy sekundy moglibyśmy wskazać kilka „koleżanek”, które mogłyby zaginąć w dziwnych okolicznościach jak Emily, ale nie trzeba być starą łajdaczką, żeby go docenić. Nie przedłużając zatem – POLECAM!
 

 

 

3 KOMENTARZE

  1. Nie wiem czy to błąd w artykule czy nie, ale Blake jest żoną Ryan’a Reynolds’a. Ale zwątpiłam czy to błąd w tekście przez te żarciki, które robią sobie z mężem w social mediach ?

    A tak

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here