Drugiej takiej nie będzie! Wielki powrót Chylińskiej: recenzja koncertu „Forever Child”

9

W tym roku swoje wielkie powroty zaliczyło już kilka gwiazd rodzimej sceny muzycznej, ale żaden z nich nie odbił się takim echem jak premiera nowej płyty Agnieszki Chylińskiej. „Forever Child” rozbiło bank – w dwa tygodnie uzyskało status Złotej Płyty, a promujący wydawnictwo singiel „Królowa Łez” odnotował ponad siedem milionów odtworzeń na YouTube. Tak spektakularny sukces przełożył się też na sprzedaż biletów na trasę koncertową, bo wejściówki, będące ewenementem samym w sobie, bo u nas gra się raczej darmowe koncerty miejskie, znikają w ekspresowym tempie. Koncert w Warszawie, na którym miałem okazję być w piątkowy wieczór, wyprzedał się w zaledwie kilka dni, a w Palladium zjawił się komplet publiczności, wzmocniony obecnością zaprzyjaźnionych z gwiazdą celebrytów. Był Kuba Wojewódzki z Renatą, która pomyliła rockowy koncert z buduarem, Maja Sablewska podskakująca z fotela na każdej piosence, Grzegorz Hyży, Igor Herbut czy Olivier Janiak z Karoliną Malinowską. Wszyscy chcieli być świadkiem triumfalnego powrotu Chylińskiej na scenę, bo o innym scenariuszu po prostu nie było mowy.

Przy takich ikonach jak Agnieszka nie powinno się stawiać znaków zapytania, ale mimo wszystko, przed koncertem miałem swoje obawy. Ostatni rejestrowany występ zaliczyła na początku roku podczas koncertu jubileuszowego Tkaczyka & Skawińskiego, gdzie zaśpiewała „Kiedy powiem sobie dość” i nie ma co ukrywać, nie była wtedy u szczytu formy wokalnej, a charakterystyczna barwa i prowadzenie wokalu uciekało gdzieś na rzecz pokrzykiwania. Nie byłem też pewien, jak zamierza połączyć nowy repertuar z przebojami O.N.A. i czy one w ogóle w setliście się pojawią. Na szczęście, już po pierwszych dźwiękach mogłem powiedzieć do siebie „Grabarczyk, ty durniu, w co tu wątpić?!”. TEN głos wciąż jest na miejscu i potrafi dowalić do pieca jak mało kto. Agnieszka zaczyna koncert od mojego ulubionego utworu z nowej płyty czyli „Borderline”, który idealnie narzuca ton na kolejne półtorej godziny. Wszystkie numery z nowej płyty są dopalone mocnymi gitarami, a mariaż dance’u i rocka w jej wydaniu to niezła schiza. Nie zabrakło staroci, ale nie chcę psuć wam niespodzianki. Zdradzę tylko jedną… Jak weszło intro do „Niekochanej” to już lałem po gaciach. Totalnie nie spodziewałem się, że może to zaśpiewać i to jeszcze jak! Kocham tę piosenkę od lat, choć okoliczności, w których ją usłyszałem po raz pierwszy są dość komiczne. Wrocław, klub „Niebo”, szósta rano, lat temu siedem. Leżeliśmy na kanapach ze znajomymi, ze dwa promile we krwi na lajcie i bardzo nieudany (kolejny!) podryw na moim koncie, znowu złamane studenckie serce. Patrzę na swoją przyjaciółkę Anitę i mówię do niej „Anitka, kurwa, czy może być jeszcze gorzej i smutniej?”. No i wtedy z głośników poleciała właśnie „Niekochana” jako idealny komentarz do naszej życiowej sytuacji. Ciary, ciary…

>>> Taką aferę potrafi zrobić tylko Chylińska. Recenzja płyty „Forever Child”

A skoro o ciarach mowa to wczoraj nie opuszczały mnie niemal przez cały koncert, choć przecież nie jest tak, że każdy zagrany numer ma dla mnie jakieś szczególne znaczenie i zagląda mi po samą wątrobę. Włosy stojące od głowy po samą kość ogonową zapewnia po prostu Agnieszka. Jej głos wyrzuca w publiczność tyle emocji, że nie da się pozostać wobec tego obojętnym, ni chuja. Chylińska na scenie jest nie tylko dla tego tłumu, który przed nią stoi. Ona, mam wrażenie, że bardziej niż kiedykolwiek, jest tam też dla siebie. Anonsując jeden ze starszych utworów, powiedziała, że nie wierzy, że minęło już tyle czasu, że jak to możliwe, że nie ma już 20 lat. Być może metryka mówi jej co innego, ale nie mam wątpliwości, że widziałem wczoraj dziewczynę, która mimo upływu lat, wciąż ma ten sam apetyt, energię i potrzebę wyprania wszystkich swoich rozterek. „Trzymajcie mnie przy tym, okej?” – mówiła do publiczności tuż przed „Kiedy powiem sobie dość”. I był to najpiękniejszy i najbardziej szczery moment tego koncertu.

Mam nadzieję, że czas pozwoli mi na to, żeby zobaczyć ją na tej trasie jeszcze raz, bo na jednym spotkaniu to się skończyć nie może. Kto by pomyślał, że jeszcze zostanę taką rockmenką i fanem nadzierania papy? Ale tylko w wykonaniu Agi, bo ten głos zabiera na kilkadziesiąt minut do zupełnie innego świata. Na przykład do świata, w którym nie mam ochoty robić miliona zdjęć, tylko słuchać. Dlatego dziś fotogaleria symboliczna, ale nie o to przecież chodzi. Kupujcie bilety i rura na Chylińską, raz, dwa!

chyl0 chyl1 chyl2 chyl3

9 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here